W
środku krzyczałam. Krzyczałam, że popełniłam najgorszą ze zbrodni. Odebrałam
komuś życie. Nawet świadomość, że Snake z taką raną, bez pomocy umarłaby
niewiele później nie bardzo mi pomagała. Kiedyś moje życie było poukładane.
Idealne patrząc z perspektywy tego co otacza mnie teraz. Dwoje rodziców,
kochająca babcia i najukochańszy braciszek na świecie. Życie w dużym, pięknym
mieście i przyjaźń z tak niesamowitą osobą jak Veronica. A teraz jestem
morderczynią. Zacisnęłam powieki i skupiłam się na tym co jest tu i teraz.
Ścisnęłam palce Williama, zastanawiając się dlaczego z jego ust nie wydobywa
się krew. Zawsze myślałam, że gdy dostanie się w brzuch albo pierś to tak
reaguje organizm. Głupio to zabrzmi, ale tak zawsze było w filmach.
- Nie waż się zamykać oczu! Słyszysz?! - William zacisnął zęby, a jego zwykle zimne i niewyrażające żadnych emocji tęczówki krzyczały bólem. Widziałam jak walczył z powiekami, które chciały opaść. Horan pojawił się obok mnie, był bledszy niż zwykle.
- Stary nie chce Cie mieć na sumieniu. Otwieraj te zasrane oczy!! - krzyknął.
Wszyscy przyglądali nam się z różnymi uczuciami na twarzy. Członkowie Red Snow z chorą satysfakcją. Za to nasi odblokowali broń i spojrzeli na nich zimno. Kompletnie nie obchodziło mnie teraz całe otoczenie. Liczył się tylko William. Plama krwi na jego piersi była duża, ale nie powiększała się aż tak szybko. To dawało mi małą nadzieje. Głupia, nie da się przeżyć takiego postrzału! Rozerwałam od góry jego koszulkę i moje oczy zatrzymały się na głębokiej ranie postrzałowej. Ale zamiast jeszcze większej rozpaczy poczułam tak niewyobrażalną ulgę, że prawie zaczęłam się śmiać. Chybiła. Tak mordercza wariatka chybiła! Szybko doszło to do każdego z nas. Rana znajdowała się w górnej partii jego piersi. Na tyle daleko od serca i płuc, że nie było szans, żeby któreś z tych narządów zostało uszkodzone. Jeśli William dostanie natychmiast pomoc może przeżyć. Łzy napłynęły mi do oczu.
Przywiązałam się do ludzi, którzy mnie teraz otaczali. Do Bonesa, który chyba nie zdawał sobie z tego, że chodzenie bez koszulki może niektórych peszyć. Chłopaka, któremu wydawało się na niczym nie zależeć, a jednak rzucił się za swoją siostrą w ogień. Poczułam wyrzuty sumienia, które ścisnęły moje wnętrzności w supeł. Przywiązałam się do Miry, która była teraz dla mnie jak siostra. Do Malika, dla którego życie było wielkim placem zabaw, a jego śmiech w jakiś dziwny sposób potrafił człowieka uspokoić. Do Liama, do którego nie mogłam już dłużej zaprzeczać, że coś czułam. Do Horana, który mówił z wciąż nie do końca zrozumiałym dla mnie irlandzkim akcentem. A nawet do Williama. Ale nie do tego zimnego zabójcy, którym niestety był. Do tego chłopaka, który zszedł tutaj i chcąc nie chcąc uratował mi życie. Który pomógł zupełnie nieznanemu chłopakowi iść, gdy ten był zbyt obolały, żeby zrobić to samemu. Który pozwolił mi podejmować własne decyzje. Który być może głęboko w środku żałował tego kim jest. Nie wiem. Może wcale nie żałował. Jednak coś podpowiadało mi, że większość ludzi z tego świata zakłada maski. Nie pokazuje prawdziwych siebie, ukrywa swoje uczucia pod osłoną poczucia humoru bądź chłodu. Bones wybrał to pierwsze, William to drugie. I nie miałam prawa ich przez to oceniać. Ale to na ile zdążyłam ich poznać wystarczyło, żeby teraz kalkulowała w myślach jakie mamy szanse na wyciągnięcie Willa żywego z tego bagna.
- Dwóch z was ma natychmiast położyć Williama na czymś płaskim co zastąpi mu nosze i zadbać o to, żeby dostał pomoc! - zarządziłam. - Najlepiej niech idzie Horan i ktoś z nim.
- Ja pójdę - zgłosił się umięśniony chłopak o bardzo twardych rysach i niezwykle łagodnych oczach.
Wydawał się być godny zaufania, więc pokiwałam głową. Nikt nie zwracał uwagi na Red Snow. Wystarczył jeden ich ruch i byliby martwi, więc nikt z nich raczej się do tego nie wyrywał. Horan i ten chłopak, który przedstawił się jako Mike wyrwali drzwi z korytarza i bardzo ostrożnie, z moją pomocą położyli na nich Williama. Podnieśli go do góry i powoli zaczęli opuszczać pomieszczenie.
- Czekajcie! Ty w czarnej czapce, idź z nimi i pilnuj ich bezpieczeństwa! - powiedziałam jeszcze.
- Mała despotka - usłyszałam cichy, ochrypły głos Williama i mimowolnie się uśmiechnęłam. Wierzyłam, że to przetrwa. Musi. Gdy trójka mężczyzn zniknęła z Willem za rogiem spojrzałam twardo na członków Red Snow. Podniosłam pistolet, którego przedostatnia kula spoczywała w piersi Snake i wycelowałam w nich.
- To teraz gadać gdzie jest wasz przywódca, bo zaczynacie mnie naprawde denerwować - powiedziałam.
Uderzyło we mnie to jak dziwne było uczucie tak znacznej przewagi nad kimś. Usłyszałam śmiech jednego z ludzi Noah, który patrzył na mnie z mieszanką rozbawienia i podziwu. Tak, oto 155 centymetrów grozi członkom gangu. Możecie zacząć klaskać. Żadne z nich się nie odzywało. Kiwnęłam w stronę 4 chłopaków, którzy zostali ze mną.
- Dobra gadać albo pożegnacie się z życiem - mruknął wysoki szatyn. Wyglądał na naprawdę znudzonego.
- I tak nas zabijecie, więc dlaczego mielibyśmy wydawać naszego szefa? - powiedziała jedyna kobieta poza mną, która znajdowała się w pomieszczeniu.
- Dobre pytanie. Wiecie, ale skoro sami mówicie, że umrzecie to co wam szkodzi powiedzieć gdzie się kryje ten tchórz?
- Harrison to nie tchórz. Zemści się na was wszystkich. Będziecie gnić w piekle jak wszyscy, których on wysyła na drugą stronę - splunął jeden z Red Snow.
- Mam lepszy pomysł. Wy gnijący w więzieniu do końca życia. Myślicie, że ile czasu zajmie policji wsadzenie was za kratki jeśli Noah będzie miał coś do powiedzenia? - odparłam. - Spróbujcie to z nich wyciągnąć, a jeden z was idzie ze mną poszukać tego tchórza.
Bez zbędnych sprzeczek, ciemnoskóry chłopak z czarnej skórzanej kurtce poszedł ze mną skanując otoczenie czułym wzrokiem.
- Jak masz na imię? - spytałam, gdy cisza się przeciągała.
- Jason - powiedział grubym głosem, który wywołał na moim karku gęsią skórkę.
- Jak długo znasz Noah?
- Na tyle, żeby jak idiota lecieć na pomoc jego przyjaciołom, nie wiedząc w co się pakuje - odparł wzruszając ramionami. Jako pierwszy dowiedziałem się o zabójstwie jego rodziców, którym on wciąż się zadręcza.
Zamarłam. Nic nie wiedziałam o tym, że rodziców Noah i Miry zamordowano. Ta dwójka miała prawdopodobnie tyle sekretów, że jeden wieczór nie wystarczyłby, żeby je wszystkie poznać.
- A Ty skąd go znasz? Nie obraź się, ale nawet z moją bronią - wskazał na ogromny pistolet w swojej dłoni - wyglądałabyś tu trochę nie na miejscu.
- To długa historia. Jestem tutaj by pomóc swojej przyjaciółce i dowiedzieć się czy chłopak, w którym omal się nie zakochałam nie przewodzi Red Snow. I skopać mu tyłek gdyby tak było.
- Powodzenia życzę - zaśmiał się. - Lepiej się rozdzielmy, będziemy mieć większe szanse na znalezienie tego gnojka.
- No nie wiem...
- W razie czego krzycz. - Uśmiechnął się. Przewróciłam oczami.
- Chyba śnisz - prychnęłam.
Na najbliższym rozwidleniu korytarzy każde z nas poszło w inną stronę. Szłam powoli nie chcąc przegapić najmniejszego szczegółu. Obracałam się za siebie co 5 sekund. Kto wymyślił to całe rozdzielanie się? To się zawsze źle skończyło. Nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie zza rogu i przyciska mnie do ściany, zakrywając mi przy tym usta. Wytrzeszczyłam oczy, gdy napotkałam znane sobie tęczówki. Nie to nie może być, to nie może być... Sekunda wystarczyła mi żeby zorientować się kim był albo raczej kim nie był mój napastnik. Chociaż był do niego niemożliwie podobny.
Charlson Ferdinand O'Dokey.
Nie. To nie był on.
- Nie waż się zamykać oczu! Słyszysz?! - William zacisnął zęby, a jego zwykle zimne i niewyrażające żadnych emocji tęczówki krzyczały bólem. Widziałam jak walczył z powiekami, które chciały opaść. Horan pojawił się obok mnie, był bledszy niż zwykle.
- Stary nie chce Cie mieć na sumieniu. Otwieraj te zasrane oczy!! - krzyknął.
Wszyscy przyglądali nam się z różnymi uczuciami na twarzy. Członkowie Red Snow z chorą satysfakcją. Za to nasi odblokowali broń i spojrzeli na nich zimno. Kompletnie nie obchodziło mnie teraz całe otoczenie. Liczył się tylko William. Plama krwi na jego piersi była duża, ale nie powiększała się aż tak szybko. To dawało mi małą nadzieje. Głupia, nie da się przeżyć takiego postrzału! Rozerwałam od góry jego koszulkę i moje oczy zatrzymały się na głębokiej ranie postrzałowej. Ale zamiast jeszcze większej rozpaczy poczułam tak niewyobrażalną ulgę, że prawie zaczęłam się śmiać. Chybiła. Tak mordercza wariatka chybiła! Szybko doszło to do każdego z nas. Rana znajdowała się w górnej partii jego piersi. Na tyle daleko od serca i płuc, że nie było szans, żeby któreś z tych narządów zostało uszkodzone. Jeśli William dostanie natychmiast pomoc może przeżyć. Łzy napłynęły mi do oczu.
Przywiązałam się do ludzi, którzy mnie teraz otaczali. Do Bonesa, który chyba nie zdawał sobie z tego, że chodzenie bez koszulki może niektórych peszyć. Chłopaka, któremu wydawało się na niczym nie zależeć, a jednak rzucił się za swoją siostrą w ogień. Poczułam wyrzuty sumienia, które ścisnęły moje wnętrzności w supeł. Przywiązałam się do Miry, która była teraz dla mnie jak siostra. Do Malika, dla którego życie było wielkim placem zabaw, a jego śmiech w jakiś dziwny sposób potrafił człowieka uspokoić. Do Liama, do którego nie mogłam już dłużej zaprzeczać, że coś czułam. Do Horana, który mówił z wciąż nie do końca zrozumiałym dla mnie irlandzkim akcentem. A nawet do Williama. Ale nie do tego zimnego zabójcy, którym niestety był. Do tego chłopaka, który zszedł tutaj i chcąc nie chcąc uratował mi życie. Który pomógł zupełnie nieznanemu chłopakowi iść, gdy ten był zbyt obolały, żeby zrobić to samemu. Który pozwolił mi podejmować własne decyzje. Który być może głęboko w środku żałował tego kim jest. Nie wiem. Może wcale nie żałował. Jednak coś podpowiadało mi, że większość ludzi z tego świata zakłada maski. Nie pokazuje prawdziwych siebie, ukrywa swoje uczucia pod osłoną poczucia humoru bądź chłodu. Bones wybrał to pierwsze, William to drugie. I nie miałam prawa ich przez to oceniać. Ale to na ile zdążyłam ich poznać wystarczyło, żeby teraz kalkulowała w myślach jakie mamy szanse na wyciągnięcie Willa żywego z tego bagna.
- Dwóch z was ma natychmiast położyć Williama na czymś płaskim co zastąpi mu nosze i zadbać o to, żeby dostał pomoc! - zarządziłam. - Najlepiej niech idzie Horan i ktoś z nim.
- Ja pójdę - zgłosił się umięśniony chłopak o bardzo twardych rysach i niezwykle łagodnych oczach.
Wydawał się być godny zaufania, więc pokiwałam głową. Nikt nie zwracał uwagi na Red Snow. Wystarczył jeden ich ruch i byliby martwi, więc nikt z nich raczej się do tego nie wyrywał. Horan i ten chłopak, który przedstawił się jako Mike wyrwali drzwi z korytarza i bardzo ostrożnie, z moją pomocą położyli na nich Williama. Podnieśli go do góry i powoli zaczęli opuszczać pomieszczenie.
- Czekajcie! Ty w czarnej czapce, idź z nimi i pilnuj ich bezpieczeństwa! - powiedziałam jeszcze.
- Mała despotka - usłyszałam cichy, ochrypły głos Williama i mimowolnie się uśmiechnęłam. Wierzyłam, że to przetrwa. Musi. Gdy trójka mężczyzn zniknęła z Willem za rogiem spojrzałam twardo na członków Red Snow. Podniosłam pistolet, którego przedostatnia kula spoczywała w piersi Snake i wycelowałam w nich.
- To teraz gadać gdzie jest wasz przywódca, bo zaczynacie mnie naprawde denerwować - powiedziałam.
Uderzyło we mnie to jak dziwne było uczucie tak znacznej przewagi nad kimś. Usłyszałam śmiech jednego z ludzi Noah, który patrzył na mnie z mieszanką rozbawienia i podziwu. Tak, oto 155 centymetrów grozi członkom gangu. Możecie zacząć klaskać. Żadne z nich się nie odzywało. Kiwnęłam w stronę 4 chłopaków, którzy zostali ze mną.
- Dobra gadać albo pożegnacie się z życiem - mruknął wysoki szatyn. Wyglądał na naprawdę znudzonego.
- I tak nas zabijecie, więc dlaczego mielibyśmy wydawać naszego szefa? - powiedziała jedyna kobieta poza mną, która znajdowała się w pomieszczeniu.
- Dobre pytanie. Wiecie, ale skoro sami mówicie, że umrzecie to co wam szkodzi powiedzieć gdzie się kryje ten tchórz?
- Harrison to nie tchórz. Zemści się na was wszystkich. Będziecie gnić w piekle jak wszyscy, których on wysyła na drugą stronę - splunął jeden z Red Snow.
- Mam lepszy pomysł. Wy gnijący w więzieniu do końca życia. Myślicie, że ile czasu zajmie policji wsadzenie was za kratki jeśli Noah będzie miał coś do powiedzenia? - odparłam. - Spróbujcie to z nich wyciągnąć, a jeden z was idzie ze mną poszukać tego tchórza.
Bez zbędnych sprzeczek, ciemnoskóry chłopak z czarnej skórzanej kurtce poszedł ze mną skanując otoczenie czułym wzrokiem.
- Jak masz na imię? - spytałam, gdy cisza się przeciągała.
- Jason - powiedział grubym głosem, który wywołał na moim karku gęsią skórkę.
- Jak długo znasz Noah?
- Na tyle, żeby jak idiota lecieć na pomoc jego przyjaciołom, nie wiedząc w co się pakuje - odparł wzruszając ramionami. Jako pierwszy dowiedziałem się o zabójstwie jego rodziców, którym on wciąż się zadręcza.
Zamarłam. Nic nie wiedziałam o tym, że rodziców Noah i Miry zamordowano. Ta dwójka miała prawdopodobnie tyle sekretów, że jeden wieczór nie wystarczyłby, żeby je wszystkie poznać.
- A Ty skąd go znasz? Nie obraź się, ale nawet z moją bronią - wskazał na ogromny pistolet w swojej dłoni - wyglądałabyś tu trochę nie na miejscu.
- To długa historia. Jestem tutaj by pomóc swojej przyjaciółce i dowiedzieć się czy chłopak, w którym omal się nie zakochałam nie przewodzi Red Snow. I skopać mu tyłek gdyby tak było.
- Powodzenia życzę - zaśmiał się. - Lepiej się rozdzielmy, będziemy mieć większe szanse na znalezienie tego gnojka.
- No nie wiem...
- W razie czego krzycz. - Uśmiechnął się. Przewróciłam oczami.
- Chyba śnisz - prychnęłam.
Na najbliższym rozwidleniu korytarzy każde z nas poszło w inną stronę. Szłam powoli nie chcąc przegapić najmniejszego szczegółu. Obracałam się za siebie co 5 sekund. Kto wymyślił to całe rozdzielanie się? To się zawsze źle skończyło. Nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie zza rogu i przyciska mnie do ściany, zakrywając mi przy tym usta. Wytrzeszczyłam oczy, gdy napotkałam znane sobie tęczówki. Nie to nie może być, to nie może być... Sekunda wystarczyła mi żeby zorientować się kim był albo raczej kim nie był mój napastnik. Chociaż był do niego niemożliwie podobny.
Charlson Ferdinand O'Dokey.
Nie. To nie był on.
Boże, oby szybko udzielili mu tej pomocy, no!
OdpowiedzUsuńHa, jestem genialna! Wiedziałam, że to Char, ha!
Nie wytrzymam do następnej soboty, zbyt mnie wciągnęł to opowiadanie:(
Życzę weny,
~@ilypena
Awww. <3 Boski . nn <3 <3 + pierwsza ;)
OdpowiedzUsuńO Boże to tak wciąga!!!! Czemu musi się kończyć :(
OdpowiedzUsuńW takim momencie ?? Serio ?? Ja muszę wiedzie co będzie dalej tu i teraz :) Chciałabym żeby już była sobota ;)) Rozdział świetny trzymający w napięciu .Na szczęście William żyje .Nie spodziewałam się takiej odwagi po Kate :))
OdpowiedzUsuńTo w końcu Char czy nie Char??? Muszę się tego dowiedzieć, pisz szybko następny!!! :) ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie:
onedirection1d-pain-and-payne.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJAK MOGLAS TO TAK SKONCZYC?! A IDZ MI BABO! TWOJ TALENT DO KONCZENIA W NAJMNIEJ ODPOWIEDNICH MOMENTACH ZNOWU SIE UAKTYWNIL! A JUZ BYLO LEPIEJ...
OdpowiedzUsuńA TAK SERIO TO GENIALNE, DOBRZE ZE KATE ICH TAM WSZYSTKICH TAK USTAWIA I WILLEK MA PRZEZYC DO JASNEGO GRZMOTA. DZIEKUJE, DO NASTEPNEGO.
Cześć, słoneczko!
OdpowiedzUsuńChciałam zaprosić Cię na mojego bloga, który mam wielką nadzieję, że Ci się spodoba!:)
Liczę, że spodoba Ci się i mam nadzieję, że zostawisz po sobie jakiś szczery komentarz:) http://lastbreath-fanfiction.blogspot.com/ x
No jak w takim momencie?? no jak?
OdpowiedzUsuńRozdział meegaa :*
Czekam na następny <3
Char- nie Char.... aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa megaaaaaaaaaaaa *-* !!!!
OdpowiedzUsuńCo dalej ?!! Jak mozesz tak kończyć ?!A. ;*
OdpowiedzUsuń