środa, 5 listopada 2014

Epilog

Chyba nie tylko mnie przytłaczało to, że byliśmy tu wszyscy razem. Nikogo nie brakowało, bo wszyscy przeżyliśmy. Każdy z nas był w lepszym czy gorszym stanie, jeden z nas siedział na wózku a więcej niż 3 osoby zyskały blizny po ranach postrzałowych, nie mówiąc już o wszystkich połamanych kościach i siniakach, które wciąż się leczyły. Byliśmy w rozsypce, ale jednocześnie wszystko było idealne i ból żeber od czasu do czasu naprawdę mi nie przeszkadzał.
Wtuliłam się mocniej w swój mały 'azyl’, czyli miejsce pomiędzy piersią a ramieniem Liama. Tak. W tym momencie ból zdecydowanie mi nie przeszkadzał.
- Jesteś szczęśliwa? - spytał mnie cicho chłopak tak, żebym tylko ja mogła go usłyszeć. Nie musiałam się zastanawiać.
- Nie jest perfekcyjnie. Ale jestem przeszczęśliwa. Przede wszystkim dlatego, że w końcu moge cię nazwać swoim chłopakiem. - Spojrzałam do góry w jego brązowe oczy i uśmiechnęłam się z uczuciem.
- Kto powiedział, że jestem twoim chłopakiem?
- Dupek - prychnęłam dźgając go łokciem w żebra. Syknął i w zamian przyciągnął mnie do siebie tak mocno, że prawie się dusiłam. - Podwójny dupek - dodałam.
Chłopak zaśmiał się lekko, a ja znowu poczułam to momentalne odurzenie, jakby ktoś wlał we mnie hektolitry alkoholu. Ale ja nie musiałam się upijać. Wystarczył mi widok mojego chłopaka uśmiechającego się do mnie z błyskiem w swoich ciepłych oczach. Pomyśleć, że jakbym nie cierpiała na bezsenność i nie odczytała sms'a od Liama do Horana to teraz nie było by go tutaj przy mnie. Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersi na samą myśl o tym. Wszystko ułożyło się idealnie. Błędy zostały wybaczone i teraz mogło być już tylko lepiej. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego końca. Mogłam teraz mówić w kółko w swoich myślach 'mój chłopak' w odniesieniu do Liama i już to samo napełniało mnie niesamowitą energią.
Moje spojrzenie natrafiło na Malika, który akurat patrzył na mnie intensywnie. Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił mój gest z lekkim opóźnieniem. Miałam wrażenie, że nasze stosunki się nieco pogorszyły odkąd wróciłam z Liamem i wprawiało mnie to w nieco zły humor. Polubiłam go, naprawdę. Podczas tygodnia spędzonego w Ameryce udało mi się go poznać i przywiązałam się do niego. To prawda, że starałam się widzieć tylko jego zalety, a on nie był wcale takim aniołkiem, ale to jakoś do mnie nie dochodziło. Wydawał się być taki dobry pod tą swoją niebezpieczną powłoczką. Oni wszyscy byli w środku zupełnie innymi ludźmi, ale zakładali zupełnie niepotrzebnie maski. Chociaż może, gdy żyje się w taki sposób przez kilka lat to taka maska przyrasta do skóry i nie da się już jej zdjąć. Podejrzewałam, że tak jest z Williamem. Cóż, ale w pewnym sensie pogodził się z Bonesem, więc nie jest aż tak źle z nim. Co prawda później znowu się pokłócili, ale ten drugi przyznał się mi potem, że to było nawet dobre. Oczyszczające wręcz, bo dowiedział się podczas tych kłótni kilku istotnych rzeczy i prawie zdołał się przekonać do Willa. Prawie.
Wyplątałam się z ramion Liama i poszłam do kuchni gdzie spotkałam Noah i Sarah, którzy rozmawiali o czymś z ożywieniem. Dałam im znać, że tu jestem, bo nie chciałam im przeszkadzać.
- Wezmę tylko sok i już mnie nie ma. - Uśmiechnęłam się. Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Przestań, nie musisz się krępować przy nas - powiedziała szybko Sarah. Poklepała mnie po plecach. Jej zielone oczy były niesamowite kiedy się uśmiechała.
- Dokładnie - dodał Noah. - Mogłabyś przynieść mi mój laptop z pokoju z monitoringiem? - Wskazał ręką na jakieś duże urządzenie, które było rozłożone na części pierwsze i dopiero teraz zauważyłam, że coś naprawiał i miał ręce całe w smarze. - Musze poszukać czegoś na Internecie, bo za cholerę nie wiem co w tym ustrojstwu nie działa. - Skrzywił się.
- Och, ja mogę to przecież zrobić Anhel - odezwała się Sarah. Pierwszy raz usłyszałam, żeby ktoś się tak do niego zwracał i domyśliłam się, że to dlatego, q tylko Sarah tak na niego mówi .
- Ależ nie ma problemu, zaraz wracam.
Wyszłam z kuchni i znalazłam się w pokoju, który przyprawiał mnie o dreszcze zaraz po tym jak wstukałam specjalny kod do drzwi. Noah ostatnio wzmocnił zabezpieczenia co upewniło mnie w przekonaniu, że nawet to miejsce nie może być do końca bezpieczne dla takich ludzi jak oni. My właściwie. To brzmiało dziwnie, ale przecież byłam jedną z nich. Teraz już tak i nie wstydziłam się tego odkąd Liam to zaakceptował.
Rozejrzałam się po całym ustrojstwu jakie się tu znajdowało. Nie miałam szczerze mówiąc pojęcia do czego służy 99% całego cholerstwa, które tu było. Sprawdziłam biurko nad którym na ścianie zawieszony był wielki ekran, który po uruchomieniu pokazywał te wszystkie dziwne rzeczy związane z namierzaniem. Kilka mniejszych ekranów wyświetlało aktualnie widok z kamer rozstawionych dookoła naszego lokum, zarówno w środku jak i na zewnątrz. Inne dziwne urządzenia leżały luzem w lekkim bałaganie. Przez przypadek strąciłam coś pod biurko i schyliłam się, żeby to podnieść. Oczywiście podczas wstawania musiałam walnąć z całej siły głową w blat aż zobaczyłam gwiazdy przed oczami, a dodatkowo wydawało mi się jakbym cos...nacisnęła od spodu co nie miało najmniejszego sensu. Zmarszczyłam brwi, a chwile później usłyszałam dziwny dźwięk. Odwróciłam sieni zobaczyłam jak na moich oczach jedna ze ścian po prostu zaczyna się przesuwać. Moje oczy musiały osiągnąć rozmiary monet albo jeszcze gorzej. Stałam trwając w bezruchu obserwując jak ściana odsłania drugi pokój, ukryty do rej pory dla moich oczu. Podeszłam niepewnie oglądając się zza siebie czy nikt przypadkiem mnę nie przyłapał. To był przypadek nie zrobiłam przecież tego specjalnie. I chyba każdy człowiek zachowałby się na moim miejscu tak samo. Wszedłby do środka.
Zakryłam usta dłonią. Całe ściany pełne były zdjęć jakiegoś mężczyzny pokreślone czerwonymi liniami od których prowadziły długie linie do innych zdjęć, notatek czy też wycinków z gazet albo kawałków map. Podeszłam bliżej i zaczęłam się przyglądać temu wszystkiemu. To było nieco psychiczne miejsce i domyśliłam się, że niw było przeznaczone dla moich oczu. Przełknęłam ślinę i poczułam jak lodowaty dreszcz przechodzi przez całe moje ciało. To były poszlaki. Ale kogo szukał Noah? Nie miałam pojęcia. Przecież sprawa O'Dokeyów była już zakończona. Może ktoś uciekł i teraz Noah go ścigał? Chociaż to nie miało sensu. Niektóre z tych rzeczy czy też zdjęć wyglądały na paroletnie. To oznacza, że brat Miry zajmuje się tym od dłuższego czasu. Mam na myśli naprawdę poważnie spory okres czasu. Spojrzałam na jedyna ścianę, której jeszcze dokładnie nie obejrzałam. Było tam coś w rodzaju interaktywnej mapy całego świata, która przypominała mi trochę system do namierzania w sąsiednim pokoju tylko, że to wyglądało na coś o wiele bardziej rozbudowanego i skomplikowanego. Stałam tam przez dłuższą chwile czując się jak intruz. W końcu nie wytrzymałam i chciałam stamtąd wyjść. Weszłam pod biurko, aby znaleźć ten nieszczęsny guzik i zamknąć ten pokój kiedy cos zaczęło wydawać dziwny dźwięk. Co więcej pochodziło właśnie stamtąd. Szybko znalazłam się tam z powrotem i moim oczom ukazał się dziwny obraz. Na wybrzeżu Australii migał czerwony punkt od którego odchodziło mnóstwo strzałek i jakiś dziwnych napisów, co więcej to coś nie przestawało pikać i rozświetlać wszystkiego wokoło na okropny krwistoczerwony kolor. Na ekranie zaczęły pojawiać się współrzędne, a ja wciąż nie miałam za cholerę pojęcia co się tu dzieje!
Nagle do pokoju wparował Noah i zaczął jak w amoku klikać różne dziwne rzeczy na klawiaturze nie zwracając na mnie kompletnie uwagi. Pikanie wciąż przerywało ciszę swoim irytujący brzmieniem, a ja wlepiłam swoje oczy w Noah, któremu aktualnie drżały ręce, a jego twarz była pełna skupienia.
- Noah co się dzieje?
Zero odpowiedzi.
- Noah?
Cisza.
- Kurwa Noah powiedz mi co się do cholery dzieje!
- System namierzył jednego ze wspólników zabójcy moich rodziców - powiedział grobowym tonem.
Wtedy to do mnie doszło. Ten świat zapewnił mi jedno. Pewność, że to wszystko co przeżyłam do tej pory to nie był koniec. To był dopiero początek.

_________________________________________________________

Tam dam dam, a więc czy domyślacie się co oznacza ten epilog? BĘDZIE DRUGA CZĘŚĆ! Długo myślałam nad tym czy kontynuować to opowiadanie i stwierdziłam, że jednak za duży jest w nim potencjał, żeby je teraz zostawiać, dlatego też będziecie mieli przyjemność czytać drugą część :D Jak na razie musze się z Wami pożegnać, Lost został oficjalnie zakończony i nie pojawi się tu już ani jeden rozdział więcej, amen. Druga część nazywać się będzie 'Found' i premierę, co zapewne będzie dla Was nieco mniej miłą wiadomością, zapowiadam na początek przyszłego roku, pewnie 1 styczeń czy coś.Tak wiem, że to spory okres czasu, ale muszę najpierw zarysować całą fabułę, a nie mam jej jeszcze nawet w głowie, chcę żeby druga część była lepsza od pierwszej dlatego będzie musiała być dopracowana w 100%. A poza tym dzięki temu kilka pierwszych rozdziałów będzie gotowych i będą się pojawiać szybciej na początku, być może będą też dłuższe i mam nadzieję, że ciekawsze :) Jeśli macie do mnie jakieś pytania odnośnie tego opowiadania, coś co Was dręczy, bo nie zostało wyjaśnione albo rozwinięte to proszę pytajcie tutaj, będę wiedzieć co muszę wyjaśnić w drugiej części :) No i na sam koniec byłoby miło jakbyśmy pobili ilość komentarzy, to by był naprawdę dobry koniec <3


czwartek, 30 października 2014

40. Where are you

Nie zmrużyłam oczu nawet na chwilę. Nie potrafiłam zasnąć, za dużo myśli tłukło się w mojej głowie. Niemożliwe było, żeby zasnąć z takim bałaganem w umyśle. Wstałam z łóżka i uderzyłam się o jakąś szafkę tak mocno, że jakby mi nie zależało na tym, żeby nie obudzić całej okolicy to wrzasnęłabym z bólu. A tak zostało mi tylko stłumione przekleństwo. Wyszłam z pokoju i udałam się do kuchni po coś do picia. Tylko nie herbatę. Jestem amerykanką, nie rozumiem idei picia herbaty. Dla mnie istnieje tylko kawa, ewentualnie sok. A jako, że była  1 w nocy to to drugie będzie lepszą opcją. O ile jakiś znajdę. Zajrzałam do lodówki i od razu moją uwagę przywiódł karton z sokiem pomarańczowym. Wygrałam życie. Nalałam sobie pół szklanki i usiadłam na wysokim stołku jakie widuje się w barach przy blacie. Upiłam łyk kiedy usłyszałam dziwny dźwięk. Odszukałam wzrokiem jego źródło i zauważyłam telefon, który właśnie wibrował, a ekran rozświetlił się pokazując nową wiadomość. Nie zwróciłbym na to uwagi i odwróciła wzrok, gdyby nie jeden mały fakt. Imię, które zostało wyświetlone.
Liam.
Natychmiast wzięłam telefon patrząc na jego imię jak sparaliżowana. Dlaczego napisał do kogoś w tym domu? Czemu utrzymywał z kimś kontakt i… I nie byłam to ja? Odłożyłam telefon, czując złość i milion innych emocji, których nie potrafiłam do końca określić. Żal. Nadzieję. Ciekawość. Tęsknotę. Wszystko na raz i jeden wielki mętlik. Sięgnęłam ponownie po urządzenie. Przesunęłam palcem po ekranie. Cholera. Nie wybaczę sobie jeśli nie wykorzystam okazji. Muszę wiedzieć czyj to telefon i o czym ta osoba pisze z Liamem.

Od: Liam
Chyba nie będę w stanie dłużej się z tobą kontaktować. Jestem idiotą. Szkoda, że byłem takim głupkiem, ale dzięki, że byłeś dla mnie jak przyjaciel podczas ostatnich tygodni. Pieprze jakieś bzdury, więc nie zwracaj uwagi na moją wylewność. Nie mów nigdy Kate o tym, że ją kocham. Chce żeby żyła własnym życiem nie patrząc w przeszłość. Ja sobie jakoś poradzę. Mam nadzieje.
Jeszcze jedno Horan, jak na bandytę całkiem nienajgorszy z ciebie człowiek.

Siedziałam całkowicie nieruchomo, czytając raz za razem wiadomość od Liama. Niemożliwe. On mnie nie kocha. Nie kocha mnie. Zostawił mnie i czuł do mnie obrzydzenie. Nie zależy mu na mnie. Odsunął się od nas, bo nie chciał mieć ze mną do czynienia. A co jeśli tak naprawdę nie mógł być blisko mnie z innego powodu? Może żałuje? Może… Cholera! Ukryłam twarz w dłoniach. Miałam ochotę coś uderzyć. Jaka jest prawda? Czemu Liam nie przestał kontaktować się z Horanem? I dlaczego robi to teraz? Dlaczego nie chcę, żebym patrzyła w przeszłość? Bo jest jej częścią? Potrzebuje odpowiedzi! Mam tego dosyć! Ze złością podreptałam z powrotem do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Ukryłam twarz w poduszce i zaczęłam płakać. Miałam ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, sprawić żeby to wszystko stało się łatwiejsze. Kocham go. Po prostu go kocham i chcę z nim być. Nie obchodzą mnie różnice jakie są między nami i nierozwiązane spory. Jak dla mnie moglibyśmy o tym po prostu zapomnieć. Poddałam się już i zaakceptowałam fakt, że Liam i ja to zamknięty rozdział, który nigdy nie został tak naprawdę rozwinięty. Ale teraz zmieniłam zdanie. Jeśli Liam jest zbyt tchórzliwy, żeby o mnie walczyć to trudno. W takim razie ja będę walczyć o niego.
***
Pytałam każdego gdzie jest Noah, ale nikt nie umiał mi odpowiedzieć. Przy okazji znowu zdążyłam się pokłócić z Bonesem tylko dlatego, że podałam mu szklankę. Nie mogę się doczekać kiedy znów stanie na własnych nogach. Jego upór doprowadza mnie do szału. I nieważne ile poważnych rozmów na ten temat przeprowadzimy, za chwilę znowu jest to samo. Bones był po prostu niereformowalny.
W końcu po tym jak udało mi się wyślizgnąć z wszędobylskich rąk Malika, wyszłam na zewnątrz, narzucając na siebie kurtkę jakiegoś chłopaka, bo była mi 3 razy za duża. Ale przynajmniej było mi w niej ciepło. W nocy spadł śnieg i wszystko było teraz pokryte białym puchem. A raczej fleją, bo samochody naniosły błota i tylko w niektórych miejscach śnieg miał odpowiedni kolor. Mój wzrok padł w miejsce gdzie po raz pierwszy zobaczyłam Noah i jego znajomych, siedzących na skrzynkach wśród tych wszystkich starych magazynów, które wydawały się być zamknięte od 20 lat. Siedział tam i tym razem. Był odwrócony do mnie tyłem, a wokół niego unosił się dym. Palił. Podeszłam bliżej kiedy wiatr przywiał do mnie smród papierosów. Zaczęłam kaszleć zdradzając swoją obecność. Noah odwrócił się i uśmiechnął krzywo na mój widok. Wskazał dłonią skrzynkę naprzeciwko niego. Była cała w śniegu i usiadłam na niej tylko dlatego, że kurtka sięgała mi prawie do kolan więc nie musiałam się martwić o to, że odmrożę sobie tyłek. Spojrzałam na niego unosząc jedną brew. Przewracając oczami zgasił papierosa, wiedząc doskonale, że właśnie o to mi chodziło.
- Wrażliwa się znalazła - prychnął.
- Pomogłam uratować chłopaka twojej siostry, trochę szacunku - mruknęłam zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce na poziomie żeber.
- Który jest dupkiem nawiasem mówiąc - stwierdził wzruszając ramionami. - Ale to jej wybór. Nie jestem dużo lepszy od niego. Masz jakąś sprawę czy po prostu nie mogłaś znieść wesołej atmosfery w środku?
- Mam sprawę. A ty nie mogłeś znieść? - spytałam marszcząc brwi. Chłopak spojrzał w niebo jakby szukał w nim odpowiedzi.
- Powiedzmy że nie jestem do niej przyzwyczajony i nie czuje się swobodnie kiedy wszyscy są tak przecholernie szczęśliwi. Ja mam problem z odczuwaniem czegoś takiego jak beztroska i radość. Ale nieważne, o co chodzi? - zapytał wracając do mnie wzrokiem. Spuściłam wzrok na swoje dłonie. Trochę głupio było mi teraz pytać go o taką głupotę po takim wyznaniu. Nie byliśmy przecież blisko i czułam się z tym nieswojo. Ale najwyraźniej Noah uznał po prostu, że jestem częścią ich grupy czy jak to powinnam nazwać. Dlatego zachowuje się tak swobodnie przy mnie.
- Ja… Zastanawiałam się czy… Właściwie to chodzi o to, że…
- Wysłów się Kate. - Uśmiechnął się kręcąc głową w rozbawieniu. Wzięłam się w garść. Tylko się pogrążam.
- Czy byłbyś w stanie dowiedzieć się jakoś gdzie jest teraz Liam? - wydukałam w końcu.
- Ten zniewieściały dupek?
- Słucham?! - Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczami.
- No co? Powtarzam tylko słowa Malika. - Uniósł ręce w geście poddania. Wzniosłam oczy do nieba. Sam jest niezłym dupkiem.
- Byłbyś? - Przygryzłam wargę, wracając do tego co najbardziej mnie interesuje.
- Zajęłoby mi to jakieś 10 minut. Chcesz tego? - Spojrzał na mnie uważnie. Wzięłam głęboki wdech, wiedząc  że dramatyzuje. Wystarczyło słowo, nie musiałam przeżywać wewnętrznych rozterek. To jedno słowo, które wiąże się z jedną decyzją.
- Tak.

***

Jakimś cudem dzień później znalazłam się w Wolverhampton, przed małym domkiem, który był całkowitym przeciwieństwem wielkiej willi, w której byłam tylko raz kiedy Liam upił się tak bardzo, że nie potrafił sam wrócić do swojego domu tego wieczoru kiedy się poznaliśmy. Nie miałam ze sobą niczego poza dokumentami, portfelem i biletem powrotnym do Glasgow. Ręce miałam całe spocone, a serce waliło mi jak szalone, ale nie zamierzałam zmieniać decyzji. Nie kiedy byłam tutaj, tak blisko. Podeszłam do drzwi na trzęsących się nogach i zdjęłam czapkę z głowy. Moja pięść wisiała przez jakiś czas w powietrzu zanim odważyłam się zapukać. Słyszałam jak po drugiej stronie ktoś się krząta i po chwili dźwięk otwieranego zamku sprawił, że poczułam jakby serce podeszło mi do gardła. Drzwi otworzyły się z rozmachem, a pode mną prawie ugięły się kolana.
Prawie się nie zmienił. Jego włosy zdążyły trochę odrosnąć, a na twarzy widoczny był lekki ślad zarostu jakby zapomniał się dziś rano ogolić. Jego oczy wpatrywały się we mnie jakbym była duchem. Z lekko rozchylonych ust nie wydobył się nawet dźwięk. Nie wiem ile tak staliśmy, szukając w sobie jakichkolwiek zmian i po prostu chłonąc swój widok. Dla mnie trwało to wieczność i nie miałam nic przeciwko. W końcu odchrząknęłam co we wszechobecnej ciszy, która nas otaczała zabrzmiało nieco dziwnie.
- Liam. - Nawet to jedno słowo z trudem wyszło z mojego ściśniętego gardła. Chłopak zamrugał jakby był zaskoczony tym, że coś powiedziałam. Miałam wrażenie, że nie wie co się dzieje. Szczerze? Ja też nie miałam pojęcia.
- Kate? - spytał słabym głosem. Och, nienawidzę tej sytuacji.
- Nie, święty Mikołaj - prychnęłam. Nie wierzę, że kocham tego tępego idiotę.
- Co ty tu robisz? - wydukał nie komentując mojego beznadziejnego żartu.
- Przyleciałam, żeby zadać ci pewne pytanie.
- Wejdziesz do środka? Na dworze jest z -20 stopni i…
- Kochasz mnie?
- Co? - Jego głos zabrzmiał jeszcze słabiej niż wcześniej, a on sam zdawał się przestać oddychać.
- Spytałam czy mnie kochasz - powtórzyłam spokojnie. Chłopak zamknął na chwilę oczy. Kiedy je otworzył, wydawał się cierpieć. Spojrzał na mnie z bólem jakbym zrobiła mu krzywdę tym pytaniem.
- Tak Kate. Kocham cię.
- Ty pierdolony idioto.
Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony. Chwilę później wspięłam się na palce i przywarłam do jego ust gorąco, pierwszy raz czując na jego miękkie wargi na swoich. Zarzuciłam mu ręce na ramiona, a on kiedy już doszedł do siebie przygarnął mnie do siebie mocno i chwycił tył mojej głowy, żeby przybliżyć mnie do siebie jeszcze bardziej. Czułam, że nogi mi słabną i ledwo powstrzymuję szeroki uśmiech, ale to nie miało znaczenia. Bo wiedziałam, że on mnie podtrzyma. Moja ostoja. Liam. Chłopak, któremu do ideału było daleko, ale ja nie różniłam się pod tym względem. Może dlatego idealnie do siebie pasowaliśmy. Bo razem tworzyliśmy całość. 

__________________________________________________________________

Ostatni rozdział!! Łezka się kręci w oku, bo po ponad roku od dodania prologu, kończę to opowiadanie i jeeeju to wywołuje emocje... Mam nadzieję, ze nie jesteście zawiedzeni końcem i chociaż trochę Was to zakończyło, bo wiem, że mieliście nadzieję, że Kate i Liam będą razem, ale ja Wam nie dawałam za bardzo do zrozumienia, ze na końcu tak będzie ^^ A jednak! Cóż, ponieważ to ostatni rozdział i został nam tylko epilog (który może być dla Was niespodzianką) to proszę Was, aby pojawiło się przynajmniej 20 komentarzy, wierzę w Was kociaki! 



piątek, 24 października 2014

39. I miss you

Spieprzyłem. I to po całości.
Właściwie przyzwyczaiłem się, że od jakiegoś czasu wszystko w moim życiu jest jedną wielką porażką.
Wszystko oprócz niej.
Schowałem twarz w dłoniach i oparłem głowę o poduszkę. Sięgnąłem do butelki drogiego trunku i pociągnąłem spory łyk. W zasadzie czas kiedy alkohol mnie uspokajał dawno minął. Teraz robiłem to raczej z przyzwyczajenia. Kiedy po raz kolejny coś się wali, sięgam po alkohol. Nie zdziwie się jeśli to mnie w końcu zabije. Jest mi to obojętne. I tak nie mam w swoim życiu nic o co mógłbym chcieć walczyć. Jestem wrakiem. Zostałem uleczony tylko na krótką chwilę po to, żeby stoczyć się z jeszcze większej góry, w jeszcze większą dziurę. A w dodatku jestem cholernym dupkiem.
Minęło już trochę czasu od kiedy Kate poleciała do Ameryki z tym kretynem. Pewnie już wróciła. Na samą myśl o tym, że była tam z nim, mam ochotę coś rozwalić. Jego twarz na przykład. Ale to moja wina, więc nie mam prawa się mieszać ponownie w jej życie. To ja nie potrafię sobie poradzić ze świadomością, że kogoś zabiła. Jednocześnie wiem, że zachowuje się przez to jak sierota. Powinienem ją podziwiać, docenić fakt, że zachowała zimną krew w sytuacji jaka ją spotkała i ocaliła życie wszystkim dookoła łącznie ze swoim. I gdzieś w środku naprawdę ją podziwiam. Ale to jakim jestem człowiekiem każe mi jednocześnie odrzucić to wszystko, czuć odrazę. Walczę sam ze sobą nie wiadomo po co. Najważniejszą walkę i tak przegrałem. Straciłem Kate zanim właściwie coś więcej mogło się między nami wydarzyć. I jeszcze okazałem jej to, że jej czyn mnie odraża. Mówiłem, że jestem dupkiem.
***
Mój telefon zadzwonił tego dnia pierwszy raz od bardzo dawna. Wzdrygnąłem się na ten dźwięk, tak właściwie miałem kaca na okrągło i moja głowa zdawała się ważyć więcej od całego ciała. Zamrugałem parę razy, żeby móc dostrzec kto dzwoni. Horan. Natychmiast podniosłem się z trawy, bo wcześniej leżałem w ogrodzie obok basenu po tym jak się przewaliłem.
- Halo? - Potarłem oczy ręką próbując chociaż troche się ożywić.
- Liam? Powiedz mi jak najszybciej czy miałeś ostatnio kontakt z Kate, widziałeś się z nią albo cokolwiek - powiedział chłopak głosem, który sprawił, że moje serce omal się nie zatrzymało. Kate.
- Nie miałem z nią kontaktu odkąd wyjechałem. - Po drugiej stronie zapadła  grobowa wręcz cisza. Nagle Horan przeklął siarczyście.
- Przez cały czas odkąd wróciła do Londynu monitorujemy gdzie jest przez jej telefon. Godzinę temu urwał nam się sygnał w środku niczego tak naprawdę. Miałem nadzieje, że może ty coś wiesz - westchnął. 
- Ale co mogło się jej stać? - spytałem próbując opanować drżenie głosu. A właściwie całego ciała.
- Cóż... Podejrzewamy, że O'Dokey ją dopadł.
Czułem jakby ktoś przygniótł mnie głazem. Wyobraziłem sobie wstrętne łapska mężczyzny, którego nigdy nie widziałem, ale to on był źródłem wszelkich kłopotów, na Kate; to jak bardzo będzie się chciał na niej zemścić i co jej może zrobić. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
- Jesteś tam jeszcze? 
- Czy to pewne? - spytałem słabo.
- Nie. Równe dobrze mogła po prostu upuścić telefon przez co się zepsuł, ale dlaczego w takim miejscu? Mamy od niedawna zainstalowane kamery przy wejściu do jej mieszkania, jeśli nie pojawi się tam w przeciągu 2 h, będziemy musieli się dowiedzieć gdzie jest.
- Zadzwoń do mnie jak będziesz coś wiedzieć okej? 
- Jasne. Liam... Właściwie to jak się trzymasz? Wyjechałeś tak nagle bez słowa wyjaśnienia, a Kate nie chciała nawet słyszeć twojego imienia... - Ałć. Zabolało. Musiałem ją aż tak bardzo zranić, że wolała mnie wymazać ze swojego życia i udawać, że nie istnieje.
- Powiedzmy, że wszystko co tylko mogłem spieprzyłem. Musze kończyć. Daj mi znać jeśli będziesz coś wiedzieć. To dla mnie ważne.
- Kochasz ją prawda? - Westchnąłem.
- Do usłyszenia Horan.
Rozłączyłem się i pozwoliłem, żeby moje ciało opadło swobodnie z powrotem na trawę. Tak. Kocham ją.
***
Przeżyłem najgorsze godziny swojego życia. Godziny niepewności i strachu podczas których rwałem sobie włosy z głowy, czując jak przerażenie i adrenalina krążą po moim ciele, doprowadzając mnie do szału. Porwali ją. To było już pewne. Czułem jak pęka mi serce i każda jego część kawałeczek po kawałeczku spada w przepaść. Czułem łzy w oczach, bo nie byłem w stanie nic zrobić. Byłem za daleko. Jeżeli oni ją chociaż tkną… Zabije. Zabije ich wszystkich. Nikt nie ma prawa jej dotykać. Ona… Ona jest moja.
I nagle wszystko zrozumiałem. Jestem idiotą. Prawdziwym, kompletnym idiotą. Odrzuciłem to co dla mnie najważniejsze, dziewczynę, która mnie uratowała, zobaczyła we mnie coś więcej niż tylko byłą gwiazdkę. I zrozumiałem, w końcu zrozumiałem jej czyn. Zabiła w obronie człowieka, na którym jej w pewnym sensie zależało. Kogoś kogo znała. A także w obronie własnej. A ja właśnie przyznałem, że gdybym był tam teraz przy niej, gdziekolwiek jest to byłbym w stanie zabić ich wszystkich, żeby tylko była bezpieczna. To było brutalne i niewłaściwe, ale tak bardzo prawdziwe! Uczucia robią z człowiekiem co chcą. Powinienem był ją jakoś wesprzeć! Ale straciłem wszystkie szanse. Nie mogę stracić jeszcze jej. Wyobraziłem sobie co mogliby jej zrobić w jakimś ciemnym, brudnym pomieszczeniu i poczułem gniew i bezsilność. Przypomniało mi się to uczucie z dzieciństwa kiedy ze złości i niemożności zrobienia czegoś, zaczynasz płakać. Teraz miałem to samo. Tylko że nieporównywalnie mocniej niż kiedykolwiek. Nie wiem czy moje ciało wytrzyma więcej bólu.
***
Ulga spłynęła po mnie jak woda, jak oczyszczenie, którego tak bardzo pragnąłem. Kate przeżyła. Uciekła, a potem była świadkiem dwóch zabójstw. Powinienem teraz przy niej być. Powinienem być tym, na którego ramieniu będzie się wypłakiwać i wspierać. Dlaczego nie walczyłem o nią kiedy miałem okazje? Dlaczego musiałem być taki zaślepiony i myśleć tylko o swoich uczuciach, zapominając, że ona również je posiada? Uderzyłem pięścią o ścianę, czując a nawet słysząc jak kostki w moich palcach protestują. Spojrzałem na obtartą dłoń i drobne ranki, które sobie zafundowałem. Horan wspomniał coś o tym, że ma złamane żebra, jest cała posiniaczona i poraniona. W dodatku dali jej jakiś narkotyk. Moja pięść ponownie powędrowała w kierunku ściany, tym razem mocniej. Skrzywiłem się z bólu. Dotknęli ją. Skrzywdzili. Zrobili krzywdę komuś kto powinien należeć do mnie. To moja Kate. Moja. Ona się nigdy o tym nie dowie. Ale w mojej głowie zawsze będzie moja. Będzie moim jedynym pragnieniem i promykiem słońca na tym popieprzonym świecie.
***

Minęło już parę tygodni, a ja cały czas byłem w stanie totalnej rozsypki. No może nie do końca. Utrzymywałem kontakt z Horanem i to dawało mi jakieś złudzenie, że wciąż żyje i mam kontakt ze światem zewnętrznym. I wiedziałem co dzieje się z Kate. Tak, to było to co utrzymywało mnie przy życiu. Dzisiaj miała przylecieć samolotem z Bonesem do Glasgow. Wszyscy znowu będą razem. Właściwie to nie tęsknie tylko za Kate, to nieprawdopodobne, ale tęsknie też za tymi bandziorami. Brakuje mi tej atmosfery przynależności do czegoś, do kogoś. Przez tyle lat żyłem z czwórką chłopaków jakby byli moimi braćmi. Potem nasze drogi się rozeszły, każdy z nich mieszka w innym miejscu na świecie i ma własne życie, wciąż w show biznesie lub na uboczu jak ja. Może po prostu nie potrafię być sam. Patrząc na to gdzie skończyłem, jest w tym sporo sensu.
Usłyszałem jak mój telefon dzwoni z kuchni gdzie go zostawiłem. Pobiegłem z salonu i jak najszybciej odebrałem. W końcu rzadko ktokolwiek do mnie dzwonił.
- Halo?
- Tu Horan… Prosiłeś mnie, żebym cię poinformował kiedy przyjadą. Już są. Kate wydaje się być…szczęśliwa. Radzisz sobie z tym jakoś? - W jego głosie było słychać zmartwienie. Jak mogłem uważać, że to bezduszne istoty, które myślą tylko o mordowaniu? Po prostu wylądowali w takim a nie innym miejscu w swoim życiu, z własnego wyboru czy też nie. Nie wszyscy byli tacy źli. Nie oni. Naprawdę zdążyłem zaprzyjaźnić się z Horanem podczas ostatnich tygodni.
- Wytrzymam. Najważniejsze jest jej szczęście. - Mówiłem prawdę chociaż z ciężkim sercem. Byłem samolubny i tak naprawdę chciałem mieć ją całą dla siebie niezależnie od tego czy będzie tego chciała czy nie. Ale nie mogłem nic zrobić. Musiałem pogodzić się z e stanem rzeczy. Takie jest życie.
- Powinieneś tu przyjechać i wyjaśnić to wszystko. Nic nie jest jeszcze przesądzone, powinieneś walczyć idioto – powiedział stanowczo.
- Ale… - Nagle usłyszałem gdzieś w tle śmiech Kate i czułem jakby moje serce spadło głęboko w otchłań bez dna. Musiałem podeprzeć się blatu, żeby nie upaść. Chwilę później usłyszałem jak jej śmiech łączy się z czyimś innym. Ten należał do Bonesa. Byłem tego pewien. Przełknąłem ślinę. - To nie ma sensu. Nie powinienem się mieszać w jej życie po tym ile przeszła. Jestem jej niepotrzebny. Bawcie się dobrze.
- Liam…
Rozłączyłem się. Nie dam rady. Było już lepiej. Do momentu kiedy pierwszy raz od tak dawna ją usłyszałem. Przecież ja bez niej nie przeżyje! Ale muszę. Sam się na to skazałem. Spojrzałem na telefon jeszcze raz. Muszę to skończyć. Myślałem, że kontakt z nimi mi pomoże. Ale to zaszło za daleko. Nic mi nie pomoże. Napisałem wiadomość do Horana, która definitywnie kończyła moją znajomość z nimi i resztą. Koniec. Tym razem to naprawdę koniec. Odetchnąłem.
Nie. Nie czuje ulgi.
Czuje ból.

__________________________________________________________________

Znowu długa przerwa i znowu przepraszam. Został nam jeden rozdział i epilog. Wow. Chętnie poczytam Wasze teorie na temat tego jak zakończy się opowiadanie, czy Kate będzie z Liamem czy może z kimś innym... Czy wszystko zostanie wyjaśnione i czy to na pewno będzie koniec... Czekam na Wasze komentarze i tweety pod hashtagiem #LostFF
PS. tweetować możecie też z prawej strony bloga w odpowiednim okienku ;)

sobota, 20 września 2014

38. Finally

                Nie sądziłam kiedykolwiek, że na widok ulic i budynków Glasgow, które przecież niczym się praktycznie nie różniły od tych na całym świecie, będę czuła takie szczęście. Mimo że nie znałam tu każdego zakątka czy kawiarni gdzie można było kupić puchar lodów za absurdalnie niską cenę jak to było w moim rodzinnym mieście, czułam że to właśnie tutaj jest moje miejsce. Poznawałam co jakiś czas jakiś znajomy element, który rzucił mi się w oczy kiedy byłam tutaj poprzednim razem. Jechałam tutaj z jednym z ludzi Noah, który z niewiadomego mi powodu traktował mnie jak kretynkę i nawet nie próbował ukryć swojej niechęci do mnie, a z tyłu drzemał Bones z miną, która upodobniała go do małego dziecka. Jakby nie kolczyk w jego wardze i tatuaże na wierzchu pomyślałabym, że wygląda jak aniołek. Pozory potrafiły mylić, bo Bones był wszystkim tylko nie aniołem. Do niewinności było mu tak daleko jak to się tylko dało. A ten kolczyk w wardze to jego nowy nabytek. W szpitalu musiał się pozbyć całego piercingu i oczywiście wszystko pogubił, wiec zaraz po wyjściu poszedł do pierwszego lepszego niepodejrzanego salonu i sprawił sobie to 'hardkorowe cudo' czy jak tam to nazwał. Przynajmniej miałam pewność, że jakoś się trzyma, bo w ostatnich dniach nie szczędził sobie żartów i głupich teksów kierowanych w większości do Malika aż w końcu ten strzelił mu w twarz. Później oberwał dużo gorzej, więc właściwie to on wyszedł na najbardziej poszkodowanego.
                Spojrzałam przez okno sportowego samochodu, którego pewnie nie było jeszcze nawet w sprzedaży. Oni wszyscy mieli jakiegoś bzika na punkcie motoryzacji. Typowe. 
                Zatrzymaliśmy się wśród magazynów w dosyć nieciekawej okolicy. Wysiadłam z auta pierwsza, bo nie łudziłam się, że kierowcy zechce się łaskawie zrobić to za mnie. Otworzył przynajmniej bagażnik odpowiednim guzikiem, a potem po prostu trzasnął drzwiami i sobie poszedł. Wyciągnęłam z auta wózek Bonesa i postawiłam go na ziemi. Otworzyłam drzwi i pochyliłam się do środka, żeby obudzić chłopaka. Nagle poczułam jak jego dłonie szarpią mną przez co zawisłam w aucie z klatką piersiową na jego kolanach.
                - Kretyn - burknęłam. Chłopak klepnął mnie w plecy i roześmiał się wesoło.
                - Chyba nie myślałaś, że śpię - zachichotał. - Podstawą mojego zawodu jest czujność 24h na dobę Kate, ja śpię świadomie - powiedział jakby tłumaczył coś bardzo głupiemu dziecku.
                - Już się tak nie popisuj tylko puść mnie - prychnęłam. - Bo będziesz się musiał doczołgać do mieszkania Noah frajerze.
                - Ale pojechałaś, prosto w serce Kate, krwawię - westchnął teatralnie. Przewróciłam oczami  spróbowałam się podnieść.
                - Strasznie mi przykro. A teraz puść mnie łaskawie, żebym mogła posadzić ten twój krzywy tyłek na wózku! - warknęłam. Chłopak tylko mruknął coś pod nosem rozbawiony głosem i umożliwił mi stanięcie na własnych nogach.
                - Jak z dzieckiem - burknęłam.
                Pomogłam mu usiąść na wózku, mimo że mówił, że sam sobie poradzi. Był uparty i honorowy, a to w jego przypadku bardzo złe połączenie. Wiedziałam jak ciężko jest mu z tą chwilową niepełnosprawnością. Poza tym domyślałam się, że przez całe życie to on był raczej opiekunem. Nie był przyzwyczajony do odwrotnej sytuacji. Przypomniałam sobie o Snake i musiałam wziąć głęboki wdech. Tak, to wciąż bolało. Nieważne ile razy ktoś powie mi, że zrobiłam dobrze, że prawdopodobnie uratowałam życie komuś do kogo zapewne by strzeliła, nie mówiąc już nawet o swoim. Poczułam, że Bones patrzy na mnie troskliwie co było nowością w jego zachowaniu, bo ostatnio bez przerwy żarliśmy się o to, że mam go nie traktować jak upośledzonego kaleki podczas gdy ja się nim po prostu chciałam zaopiekować. Był moim przyjacielem tak? Chyba zrobiłby to samo dla mnie, więc w czym problem? Harry nie pozwalał mi pchać jego wózka, bo twierdził, że nie mogę się przemęczać, a on przecież doskonale sobie poradzi. Naprawdę przesadzał.
                Wyjęłam telefon z grubej kurtki, którą na sobie miałam. Był już styczeń, więc temperatura nie osiągała więcej niż 2 stopnie Celsujsza. Święta spędziłam z Bonesem tłumacząc rodzicom, że znajomi zabierają mnie do siebie na Boże Narodzenie. Nie chciałam im mówić, że tak naprawdę objadałam się szpitalnymi galaretkami z kryminalistą w prywatnej klinice, którą jak się okazuje opłacił mi właśnie Bones. Zadzwoniłam do Miry i rozłączyłam się zanim odebrała. Chciałam jej tylko dać znać, że już jesteśmy. Przygryzłam nerwowo wargę. Cholera. Dlaczego oczy mnie pieką?
                - Czy ty płaczesz? - Usłyszałam zaskoczony, niski głos dobiegający z dołu.
                Spojrzałam na Bonesa i zdałam sobie sprawę z tego, że nie był tak daleko w swoich przypuszczeniach. Naprawdę miałam łzy w oczach. Głupie uczucia. Powinnam być twarda. Czy to nie właśnie tego powinien mnie nauczyć ich świat? Tylko najsilniejsi przetrwają. Ja przetrwałam. Nie mogę teraz wyjść na słabą dziewczynkę. Ta dziewczynka już odeszła. Zastąpiła ją silna kobieta.
                Zamrugałam kilka razy, żeby pozbyć się łez. Wzięłam głęboki wdech. Kiedy metalowe drzwi jednego z kilkupiętrowych magazynów się otworzyły, po łzach nie było ani śladu. Mira dosłownie wybiegła ze środka i rzuciła się na mnie. Zaśmiałam się głośno i objęłam ją najmocniej jak potrafiłam. Boże jak ja za nią tęskniłam.
                - Ałć, uważaj na moje żebra, już je raz ktoś zmiażdżył - powiedziałam rozbawiona odsuwając ją lekko od siebie. Uśmiech dziewczyny lekko zgasł.
                - Matko przepraszam! Zupełnie zapomniałam! - Zakryła usta dłonią. Przewróciłam oczami.
                - Spokojnie, nic się nie stało przecież. - Wyszczerzyłam się do niej. - Tęskniłam.
                - Ja też - odparła łamiącym się głosem i przytuliła mnie ponownie, tym razem o wiele delikatniej.
                - Zaraz się porzygam, możemy wejść do środka zanim odmarznie mi tyłek, a wy utopicie się w tej waszej tęczy? - prychnął Bones. Zachichotałam. Mira spiorunowała go wzrokiem. Chciała mu coś odpyskować, ale ją powstrzymałam.
                - Bones pamiętasz, że Mira uratowała ten twój zgrabny tyłek? To nie zachowuj się jak małe dziecko - powiedziałam, śmiejąc się w duchu kiedy chłopak zmrużył oczy i zacisnął zęby.
                - Wiesz jakie mam zdanie na ten temat - burknął. - Jak dla mnie mogła mnie tam zostawić.
                - Ale tego nie zrobiła. Na szczęście. Dzięki temu możemy dalej się z tobą męczyć - powiedziałam.
                Chłopak spojrzał na mnie, chcąc coś powiedzieć, ale na widok mojej miny zamknął z powrotem usta. Wiedział, że nie chciałabym go stracić. To nie miało sensu, ale taka była prawda. Był dla mnie ważny. A nasza więź jeszcze się pogłębiła podczas ostatnich tygodni w szpitalu. Tam mieliśmy tylko siebie i znaliśmy teraz siebie praktycznie na wylot. Możemy się kłócić, ale oboje wiemy, że od początku coś między nami było. Nie mówię tu o jakiś romantycznych uczuciach. To był inny rodzaj więzi. I chociaż żadne z nas tego nie rozumiało to ona po prostu istniała. I tyle.
                - Chodźmy do środka, bo rzeczywiście jest dzisiaj bardzo zimno. I zaraz zacznie chyba padać śnieg, od rana się zbierało - wtrąciła Mira po chwili. Byłam jej wdzięczna, że przerwała kłótnię do której mogło dojść.
                Dziewczyna zaprowadziła nas do środka. Zignorowałam protesty Bonesa i pomogłam mu wjechać do środka. Sam nie dałby rady, taka prawda. Posłał mi urażone spojrzenie, ale nic sobie z niego nie robiłam. Rozebrałam wierzchnią odzież i pomogłam zrobić to samo Bonesowi. Mira gdzieś na chwilę poszła. Przykucnęłam przed chłopakiem i wzięłam jego twarz w dłonie, żeby zmusić go do spojrzenia mi w oczy.
                - Błagam Bones, rozmawialiśmy już o tym. Nie pomagam ci, żeby cię upokorzyć albo udowodnić, że jesteś teraz słaby czy co tam jeszcze sobie myślisz. Robię to bo mi na tobie zależy. I nie obchodzi mnie co o tym myślisz, okej? - Mój głos pierwszy raz od dawna brzmiał tak stanowczo. Cały czas patrzyłam mu prosto w oczy, żeby miał pewność, że nie żartuje. Jego oczy pociemniały. Już dawno to zauważyłam. Jego oczy miały dziwną zdolność do zmieniana koloru. Albo to było tylko złudzenie. Nie wiem. Ale jestem pewna, że kiedy czasami na mnie patrzył to zieleń jego tęczówek stawała się bardziej głęboka.
                - Okej. - Poddał się w końcu. Jego ciepły oddech dotarł na moje usta, przez co odruchowo odskoczyłam od niego. To było zbyt intymne. Pewne wspomnienie pojawiło się natychmiast przed moimi oczami.
                ‘Spojrzałam do góry w oczy chłopaka, odkryte przez włosy, które same ułożyły mu się do tyłu podczas biegu. I wpadłam. Zapomniałam o wszystkim, gdy te dwie brązowe głębiny otoczyły mnie siłą swojego spojrzenia. Nieważne było dla mnie to, że go nie lubię i mam w sobie coś jakby urazę, przez to co się z nim stało. Jedyne co widziałam to jego oczy. Tylko one pozostały takie same. Gwiazdor zniknął, ale on pozostał taki sam. Tylko z zewnątrz się zmienił. A ja byłam głupia, że tego nie zauważyłam. Wszystko co robił było wołaniem o pomoc. Potrzebował kogoś kto wyciągnie go z dziury, którą sam dla siebie wykopał.
            - Zmieniłam zdanie - powiedziałam cicho nie odrywając oczu od jego brązowych tęczówek.
            - Co masz na myśli? - zapytał. Mogłam niemal zobaczyć jak w jego oczach mieszają się niepewność i ciekawość.
            - Chyba jednak mogłabym cię polubić.
                Zacisnęłam dłonie w pięści. To wtedy zmieniło się moje nastawienie do Liama. To wtedy przestałam z nim walczyć i zaczęłam się do niego coraz bardziej zbliżać. I zauważyłam, że po jakimś czasie przestał być dla mnie tylko Liamem Paynem, byłą gwiazdą, która jakimś cudem znalazła się ze mną w samym środku świata zabójców i ucieczek. Stał się dla mnie po prostu chłopakiem, którego pokochałam. W międzyczasie stałam się też niestety kimś kogo on znienawidził. Upodobniłam się do Bonesa, kogoś kto odzwierciedlał wszystko czego nienawidził Liam.
- Wejdźcie proszę, wszyscy czekają - odezwała się Mira, przerywając moje rozmyślania.
                Zmusiłam się do uśmiechu, który jednak szybko zmienił się w prawdziwy kiedy weszliśmy do salonu łączonego z kuchnią, gdzie znajdowali się prawie wszyscy ludzie, którzy byli razem ze mną wplątani w całe to zamieszanie. Coś co w końcu się skończyło wraz ze śmiercią ostatniego z rodu O’Dokeyów. Pierwszym moim odruchem było rzucenie się w ramiona Malika co spotkało się ze śmiechem większości zgromadzonych tu osób. Część poszła przybić sobie piątki z Bonesem.
                - Tęskniłaś? - spytał chłopak tonem, który zawsze brzmiał jakby ze mną flirtował. Jak mi tego brakowało.
                - Bardzo - zamruczałam po czym wybuchłam śmiechem. Ku mojemu zdziwieniu sekundę później obok nas pojawił się Zack. Przyjrzałam mu się uważnie. Wyglądał o wiele lepiej niż kiedy ostatni raz go widziałam. Zniknęło zmęczenie z jego twarzy, a rany zagoiły się i zamieniły w blizny, które komuś o takiej urodzie jak jego dodawały tylko charakteru.
                - Chciałem ci podziękować za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Wiem, że nie musiałaś tego robić, a jednak nie zwiałaś tylko stawiłaś temu wszystkiemu czoła. Jestem pełen podziwu i jednocześnie chciałbym cię przeprosić, bo gdyby nie ja nigdy byś się w to nie wplątała. - Chłopak podał mi dłoń, którą uścisnęłam z pewnością, której kiedyś tak bardzo mi brakowało.
                - Mogę zadać ci pytanie?
                - Oczywiście.
                - Czy kiedy kazałeś mi pójść po Mirę po tym jak cię postrzelono chodziło ci tak naprawdę o to, żeby była bezpieczna?
                Chłopak uśmiechnął się tylko i przekazał mi to co chciałam wiedzieć swoim spojrzeniem. Czyli Bones miał rację. Nie wszyscy bandyci byli tacy źli. Jako następny podszedł do mnie William chociaż widziałam, że zrobił to bardzo niechętnie. Uniosłam brew.
                - Cześć krasnalu. Skurczyłaś się znowu czy tylko mi się wydaje? - Przewróciłam oczami. - Chciałem ci…podziękować - odparł głosem ociekającym sarkazmem. Skrzyżowałam ręce pod biustem i spojrzałam na niego z rozbawieniem. - Jak na kobietę to masz nienajgorszego cela tak poza tym - powiedział po czym klepnął mnie po ramieniu, a jego kąciki ust lekko drgnęło co było jego wersją uśmiechu. Potem po prostu odszedł.
                Spojrzałam na Malika próbując nie wybuchnąć śmiechem. To było coś nowego. Komplement z ust Williama musi coś znaczyć, bo nie rozdawał ich na prawo i lewo. Później rozmawiałam jeszcze chwilę z Horanem, Noah i reszt a zebranych tu ludzi. Zdziwiłam się na widok Sarah, a jeszcze bardziej kiedy zobaczyłam jak Noah posyła jej co jakiś czas intensywne spojrzenie od którego ta się rumieniła. Później dowiedziałam się od Miry, że Sarah wróciła do Glasgow z nimi, bo chciała porozmawiać z Noah. Jeszcze tego samego dnia weszła do sypialni swojego brata w zdecydowane złym momencie jak to określiła. Okazało się, że oboje nigdy nie zapomnieli o romansie, który mieli dawno temu i postanowili spróbować jeszcze raz, ty razem na poważnie. Mira była na początku zdziwiona, ale po jakimś czasie doszło do niej, ze do siebie pasują, a jej brat zasługuje na odrobinę szczęścia.
                Po całym dniu, który pełen był uśmiechów i przyjaznych uściśnięć dłoni, położyłam się w jednej z gościnnych sypialni Noah i rozmyślałam z oczami wpatrzonymi w sufit. I wtedy po raz kolejny doszło do mnie jakie to wszystko było puste bez Liama. I jak bardzo mi go brakuje i ile bym dała za to, żeby wiedzieć chociaż gdzie teraz jest i czy chociaż jedna jego myśl była poświęcona na mnie odkąd po raz ostatni się widzieliśmy. 

wtorek, 19 sierpnia 2014

37. Home is a place on earth with you


                O'Dokey nie patrzył na mnie. Jego oczy utkwione były w martwym ciele jego brata. Moją klęczącą przy Charze sylwetkę ignorował jakby mnie tam nie było. Nie widziałam zbyt wiele w tych ciemnościach, jedynym źródłem światła było miasto majaczące w oddali i lampy na jego ulicach. Miałam jednak wrażenie, że z jego twarzy odpadła w końcu maska, pokazując jego prawdziwe emocje. Wzdrygnęłam się. Jego twarz wykrzywiona była w rozpaczy i obrzydzeniu do samego siebie. Spojrzał na swoje dłonie i broń w prawej ręce. Nie śmiałam wydać dźwięku i zdusiłam łkanie, które chciało wydostać się z mojej piersi. Char nie żył. I to była moja wina. To mnie chciał uratować.
                Byłam wykończona, obolała i całe moje ciało domagało się jedzenia lub innego rodzaju zastrzyku energii. Czułam się poddana. Wskrzesiłam w sobie resztki siły na ucieczkę. Teraz to nie miało już sensu. Moje nadzieje na wydostanie się z tego piekła żywą zostały właśnie zdeptane i pochowane 3 metry pod ziemią. Widocznie tak miało być. Chwyciłam ciepłą dłoń Chara i zacisnęłam mokre od łez powieki. I czekałam na strzał. Kiedy go usłyszałam, spodziewałam się bólu. Ale ten nigdy nie nadszedł.
                Otworzyłam gwałtownie oczy. A wtedy zobaczyłam upadającego O'Dokeya. Strzelił sobie w głowę a jego krew rozlała się dookoła. Poczułam jak wszystko co przeżyłam przeszywa mój żołądek. Do ust napłynął mi smak kwasu. Przeczołgałam się do trawy i zwymiotowałam. Kręciło mi się w głowie od drażniącego zapachu wymiocin, a brzuch cały się zaciskał, bo targały mną dreszcze, które zwiastowały powtórkę znienawidzonej czynności. Łzy spływały po mojej twarzy, docierając do wciąż świeżych ran i wywołując pieczenie. Nie chciałam wyobrażać sobie jak wyglądam. Brudna. Cała we własnej krwi. Bolesny grymas na twarzy. Nie czułam ulgi. Czułam się pusta i zagubiona. Nie byłam w stanie podczołgać się z powrotem do Chara. Czułam, ze kiedy tylko znalazłabym się obok niego, dostałabym histerii. Dlaczego wszyscy ludzi wokół mnie muszą umierać albo cierpieć?! Przeze mnie! Bones ma pokiereszowane nogi, Char nie żyje, Snake nie żyje, O'Dokey nie żyje, Malik został postrzelony w ramie, William otarł się o śmierć... Nie mówiąc już o ludziach Noanhela, którzy również odnieśli szkody kiedy weszli do podziemi. Ja wiem, że to moja wina. To wszystko jest zawsze moja wina.
                To był koniec. Wszystko było skończone. Leżałam na ziemi z kolana podciągniętymi niemal pod biodra i płakałam. Byłam słaba. Nie byłam silna. Miałam już dosyć udawania. Nic nie ułożyło się tak jak planowałam, jak chciałam! Drżałam na całym ciele kiedy z daleka usłyszałam odgłosy syren. Nie chciałam teraz z nikim rozmawiać. A policja na pewno będzie chciała ze mnie wszystko wyciągnąć. Jednak nie miałam siły stąd uciec. Nie miałam siły na nic co wymagało ode mnie więcej energii niż oddychanie. Czułam się jak wrak. Byłam wrakiem.
                Kolorowe światła wozów policyjnych i karetki rozświetliły ciemną ulicę. Mrużyłam oczy, bo oczy bolały mnie od tych wszystkich świateł. Ktoś podbiegł do mnie i zaczął zadawać mnóstwo pytań na raz jednak ja skuliłam się tylko jeszcze bardziej i łkałam cicho. Mężczyzna uznał mnie chyba za nienormalną, bo mruknął coś do swojego współpracownika. Lekarze zajęli się Charem i jego bratem. A raczej ich ciałami. Kiedy Chara umieścili w czarnym pokrowcu zaczęłam wrzeszczeć i czołgać się w jego kierunku.  Żyłam tylko dzięki niemu! To przeze mnie jest teraz martwy! Nagle poczułam czyjeś ramiona, które podniosły mnie do góry i przygarnęły mnie do siebie tak mocno jakby ten ktoś bał się, że zaraz zniknę. Nie miałam siły protestować, mimo że nie wiedziałam kto przytula mnie do siebie z taką siłą. Wzięłam głęboki wdech i poczułam jak całe moje ciało sztywnieje. Nie. Niemożliwe. Skąd on miałby tutaj… Odsunęłam się lekko i spojrzałam prosto w ciemne oczy Zayna. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tutaj jest. Ujęłam jego twarz w dłonie, musiałam poczuć, że jest prawdziwy.
                - Zayn… - wydukałam łamiącym się głosem. Chłopak spojrzał z bólem na moją poobijaną, umazaną zaschniętą krwią buzię i w jego oczach mignął gniew zapewne na tego kto mi to zrobił. Czułam ulgę. Tak bardzo potrzebowałam poczuć, że jest ktoś kogo wciąż obchodzę, bo jeszcze moment i całkowicie zatraciłabym się w bezdennej rozpaczy, która wyciągała już po mnie swoje szpony. - Co ty tu robisz?
                - Mieliśmy cię stamtąd wydostać kiedy tylko dowiedzieliśmy się w końcu gdzie cię trzymają… Przylecieliśmy tak szybko jak tylko się dało… Tak bardzo cię przepraszam, że się spóźniliśmy… To nie miało tak być… Nikt kto na to nie zasłużył nie miał umrzeć… W dodatku policja wtrąciła się do tego wszystkiego i będziesz musiała składać zeznania…
                Oparł swoje czoło o moje jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Wtuliłam się w niego pragnąc by oddał mi trochę swojego ciepła. Śnieg zdążył od wczoraj stopnieć jednak wciąż było bardzo zimno i dopiero teraz zauważyłam jak zimno mi jest. Wcześniej spychałam takie myśli w najodleglejsze zakątki swojego umysłu.
                - Gdyby nie to, że O’Dokey nie żyje to sam bym go zabił za to co ci zrobił. Nie miał prawa cię tknąć - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała chęć mordu.
                Jak łatwo zapominałam, że otaczali mnie sami przestępcy i…mordercy. Malik nie był wyjątkiem. To okropne, że nie różnił się tak bardzo od O’Dokeya, chociaż on nie czerpałby przyjemności z torturowania kogokolwiek. To wiedziałam na pewno. Dziwne było po prostu to, że na jego rękach też nie raz na pewno była czyjaś krew, a mimo to ufałam mu ślepo i wierzyłam, że nigdy nie zrobi mi krzywdy. To było coś innego niż pomiędzy mną i Liamem. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać czy te dwie więzi nie mają jednak ze sobą czegoś wspólnego. I im więcej o tym myślałam, tym więcej znajdowałam podobieństw. Może jednak pomyliłam się kiedy stwierdziłam, że nigdy nie mogłabym poczuć czegoś do Malika. Może nawet to już się stało.
                - Zabierz mnie do domu - szepnęłam. Chłopak pogłaskał mnie delikatnie po plecach, jakby bał się, że może zrobić mi krzywdę albo mnie przestraszyć. To prawda, byłam cała poobijana, ale zdążyłam się przyzwyczaić do bólu na tyle, że teraz był on już tylko cichym sykiem w moim umyśle, który nigdy nie przechodził, ale też nie przybierał na sile.
                - Najpierw będziesz musiała iść na przesłuchanie - przypomniał mi. Prawie zapomniałam. Schowana w grubej bluzie Zayna miałam wrażenie, że odcięłam się od tego wszystkiego. - Poza tym obawiam się, że będzie niebezpiecznie jeśli zostaniesz w swoim mieszkaniu w Londynie, bo…
                - Zayn. Mówiłam o prawdziwym domu. Dom jest tam gdzie wy jesteście. Gdzie jestem bezpieczna. - Usłyszałam jak chłopak bierze głęboki wdech i jeszcze ściślej mnie obejmuje.
                - Nie zasłużyłaś sobie na takie życie Kate. Powinnaś żyć spokojnie z dala od tego bagna.
                - Teraz już nie mam większego wyboru. Ale wiem, że nie chcę już być sama. Chcę być blisko Miry, Williama, Zacka, Noah, ciebie i reszty… Chcę, żeby Bones wyzdrowiał i wszystko było dobrze. Nie mogę znieść tego wszystkiego bez was. Skoro staje się częścią waszego świata i nie ma już odwrotu to chcę chociaż mieć was obok. Mimo że jesteście bandą idiotów, którzy są uzależnieni od niebezpieczeństwa - dodałam, a chłopak zaśmiał się cicho.

                - Zawsze jesteś u nas mile widziana. Glasgow czeka na ciebie skrzacie.
***

                To jak rozhisteryzowana byłam feralnego dnia kiedy to wszystko się wydarzyło, uratowało nam wszystkim skórę. Przez to policjanci nie wymagali ode mnie zbyt dokładnych wyznań i wystarczyło im stwierdzenie, że Char i ja byliśmy parą, a O’Dokey miał problemy psychiczne po śmierci brata, dlatego ubzdurał sobie, że to my go zabiliśmy i mnie pobił, a kiedy Char chciał mnie uratować, ten zwariował i go zabił, a kiedy uzmysłowił sobie co zrobił, skończył ze sobą.
                Kiedy przesłuchanie w końcu się skończyło, zabrali mnie do szpitala. Malik ledwo powstrzymał się od władowania komuś pięści w twarz kiedy dowiedział się, że detektywi uznali moje obrażenia za ‘nie na tyle poważne, żebym nie mogła mówić’ i kazali mi jechać z nimi natychmiast. Teraz leżałam na łóżku w klinice, w której był Bones, a moje ciało w większości było pokryte bandażami i dziwnymi maziami. To Malik uparł się na to, że muszę mieć godne warunki po tym co przeżyłam. No tak, złamane żebro, brzuch siny od uderzeń i mnóstwo rozcięć na twarzy nie było czymś co zdarzało mi się na co dzień. Byłam szczerze mówiąc zaskoczona kiedy po prześwietleniu okazało się, że moje żebro doznało takiego urazu. Co prawda wszystko mnie bolało, ale myślałam, że coś takiego byłoby bardziej bolesne. Wtedy jeden z lekarzy wytłumaczył mi, że w mojej krwi wykryto narkotyk, który osłabiał nieco moje nerwy przez co nie czułam aż tak bardzo bólu. Byłam wściekła za to co wstrzyknęli mi w momencie porwania.  Było mi niedobrze na myśl o tym ile brudu krąży w mojej krwi. Zawsze brzydziłam się narkotyków i myśl, że taka substancja jest w moim organizmie, przyprawiała mnie o nieprzyjemne dreszcze.
                Zayn siedział w dole mojego łóżka z zamyśloną miną. Zdjął ubranie wierzchnie i teraz był w samej czarnej koszulce, której rękawy podciągnął aż do łokcie, odsłaniając swoje tatuaże. Jego włosy były rozczochrane i chyba już trochę przydługie, ale wydawało się to mu nie przeszkadzać. Wyglądał teraz jak typowy niegrzeczny chłopiec i nietrudno było mi uwierzyć w tym momencie w jego słynną słabość do ognia. Jednak ja znałam go też z tej drugiej strony i wiedziałam, że to tylko pozory. Szczerze mówiąc byłam więcej niż ciekawa tych wszystkich historii, które kryły się za tymi ludźmi. Dlaczego wylądowali w takim miejscu? Czy od zawsze chcieli należeć do tego świata, urodzili się w nim czy może jakiś błąd sprowadził ich na tą drogę? Wątpiłam czy było możliwe zrozumienie tego co kierowało tymi ludźmi poza pojedynczymi przypadkami. To chyba poczucie władzy i adrenalina skusiła większość. Sama musiałam przyznać, że kiedy moje życie na kilka dni wróciło do normalności czułam się…dziwnie. Co najmniej dziwnie. Chociaż nie chciałam się do tego przyznawać to na dłuższą metę brakowałoby mi tego dreszczyku emocji. Jednak nie miałam na myśli tego, żeby ktoś mnie porywał i omal nie zabił. Wolałabym trzymać się mimo wszystko z dala od takich ‘atrakcji’.
                - Zayn? - Chłopak drgnął kiedy zwróciłam się do niego jego prawdziwym imieniem. Wtedy chyba to przeoczył, ale teraz zobaczyłam jak nieswojo czuł się w sytuacji kiedy nie mówiono na niego po prostu Malik. Ale dla mnie to był Zayn. Malik myślałam o nim tylko z przyzwyczajenia.
                - Tak Kate?
                - Czy teraz to już naprawdę będzie koniec? - spytałam. Chłopak uśmiechnął się lekko po czym przybliżył się do mnie i chwycił za rękę.
                - Jeśli przeniesiesz się do nas, to się nigdy nie skończy. Ale pod naszą ochroną nic ci się nie stanie. Sam tego dopilnuje. - Chłopak zachichotał nieoczekiwanie. - Wszyscy przez ciebie łagodniejemy krasnalu. Najpierw Bones, teraz ja… Życzę ci powodzenia z Williamem.
                Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Coś w tym było. Kiedy poznałam Malika to on całkowicie dominował. Teraz te stosunki się wyrównały. Podobnie z Bonesem. Na początku mnie nieco przerażał. Z biegiem czasu stał mi się bardziej bliski niż mogłabym kiedykolwiek to przewidzieć. Ale sama myśl, że William mógłby złagodnieć z tym jego charakterem, który kazał ludziom trzymać się od niego z daleka była śmieszna. On się chyba nigdy nie zmieni.
                - Jesteś tego pewna? Chcesz ponownie porzucić normalne życie i dołączyć do nas? Nie jestem twoim ojcem, więc nie będę robił ci wykładów, bo jesteś dorosła i tylko do ciebie należy decyzja. Więc Kate, czy jesteś pewna, że chcesz wrócić ze mną do Glasgow?
                - Dawno nie byłam czegoś tak bardzo pewna.

________________________________________________________________

Przepraszam, że przerwa pomiędzy rozdziałami była tak długa, ale wyjazdy i inne blogi pochłonęły mnie całkowicie. Zbliżamy się do końca opowiadania i dziwnie się z tym czuje ech... Jeszcze nie postanowiłam czy druga część rzeczywiście będzie miała miejsce, ale z drugie strony zdaje sobie sprawę z tego ile spraw jeszcze zostało niewyjaśnionych, więc druga część była by tu bardzo przydatna... Przed nami jeszcze 3 rozdziały i epilog miśki... Ale ja już Wam dziękuje za całe wsparcie, które od Was dostałam, prawie 50 tysięcy wyświetleń to coś co wydawało mi się nieosiągalne jak zakładałam tego bloga, a teraz jest coraz bardziej możliwe... Nie-sa-mo-wi-te <333

środa, 9 lipca 2014

36. Betrayal

                Kiedy rano drzwi się otworzyły, na mojej twarzy nie pojawił się nawet ślad jakiejkolwiek emocji. Sama spisałam się już na straty i modliłam się o to, żeby szybko zorientowali się, że nic nie wiem i po prostu mnie zabili. Nie miałam siły walczyć. Nie byłam jak te heroiczne i nienaturalnie inteligentne dziewczyny z książek, które w takiej sytuacji zawsze umykały, udawało im się uciec, a na koniec jeszcze mściły się na swoich oprawcach. Ja myślałam realistycznie. Wiedziałam w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam i jak nikłe były moje szanse. Byłam przywiązana tak mocno, że nie potrafiłam ruszać palcami, całe ciało mnie bolało, a umysł wciąż był zamroczony po substancji, którą mi wczoraj podali. Nie byłabym w stanie się uwolnić. Wydaje mi się, że nawet mój głos nie działał w pełni sprawnie, więc co dopiero głowa.
                - Ślicznie dziś wyglądasz Kate- odezwał się intruz złośliwym tonem. Natychmiast rozpoznałam jego głos. O’Dokey. Liczyłam na to, że może ktoś inny będzie mnie przesłuchiwał. Albo może ktoś przyniósł mi wodę. Marzenia. - Nie odpowiesz na komplement?
                 Spojrzałam na niego tylko z pogardą. Wyglądałam jak straszydło, a on próbował tylko mnie sprowokować. Wciąż czułam zaschniętą krew w kąciku swoich ust, a siniaki na twarzy pulsowały lekko; zapewne na samą myśl o tym, że zaraz pojawią się na nich nowe. Jakim potworem trzeba być, żeby skazać kogoś na takie warunki? Przypomniałam sobie o mężczyźnie, którego gang z Londynu więził w celi, o którym opowiadała mi Mira. Ci ludzie byli psychiczni. Traktowali ludzi gorzej niż zwierzęta, zamykając ich w ciasnych pomieszczeniach i zostawiając ich na pewną śmierć. Czułam, że jeśli zaraz nie pójdę do toalety, to prawdopodobnie sama przegryzę zębami liny, żeby tylko stąd uciec i dostać się do najbliższej łazienki.
                - Zadam Ci kilka pytań, dobrze? - spytał tak niewinnym, miękkim tonem jakby mówił to do kochanki, a nie pobitej dziewczyny, która nie ma dla niego żadnego znaczenia. Pokręciłam przecząco głową. - Dlaczego? - zaśmiał się, bo wiedział, że i tak w końcu się zgodzę.
                - Po moim trupie - powiedziałam szorstkim, ochrypłym głosem. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie z litością.
                - Masz rację. Po twoim trupie. - Zaśmiał się z własnego żartu, jakby uważał, że jest bardzo zabawny. Pochylił się nade mną tak blisko jakby chciał mnie pocałować. Jego oczy były zimne jak lodowiec, nie było w nich krztyny ciepła. Ten człowiek był tak pełen chęci i potrzeby zemsty, że po drodze stracił samego siebie. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie nawet krztyny współczucia dla niego z powodu jego straty. Char potrafił poradzić sobie ze śmiercią brata. On najwyraźniej nie. - Umówmy się tak, za każde pytanie na które odpowiesz, spełnię jedno twoje życzenie…jeśli zechce. Zgadzasz się? - Nie odezwałam się, ale moje milczenie najwyraźniej uznał za potwierdzenie, bo kontynuował kompletnie niezrażony. - Zacznę od najprostszego, gdzie jest siedziba gangu Noah?
                - Nie wiem.
                Szorstka, duża dłoń spotkała się z moim policzkiem, a moja skóra zdawała się stanąć w ogniu. Obróciłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Człowiek nie wie ile siedzi w nim nienawiści dopóki nie znajdzie się w takiej sytuacji. Ja miałam wrażenie, że cała składam się z nienawiści, rozgarzenej do czerwoności i niemal namacalnej. Kiedyś pewnie wypaplałabym wszystko, płacząc przy tym jak mała dziewczynka. Ale już nią nie byłam. Dorosłam i lojalność w stosunku do przyjaciół nie pozwalała mi płaszczyć się przed tym potworem. O’Dokey uśmiechnął się jakbym była małym, nieposłusznym dzieckiem, któremu on musi przemówić do rozsądku.
                - Jesteś pewna? Może zapytam jeszcze raz, gdzie ukrywają się ludzie Noah? Są na wyspach brytyjskich czy znowu uciekli mi do Stanów? Odpowiedz. Na pewno chce Ci się pić - dodał z błyskiem w oku. Zacisnęłam zęby. Mógłby mi obiecywać cuda, a ja wiedziałam, że i tak nie zamierzał dotrzymywać swoich obietnic. Tak czy siak nie wyjdę stąd żywa.
                - Nie wiem.
                Pociągnął mnie za włosy i odchylił moją brodę do góry. Ból, który towarzyszył temu uczuciu był jedynie odrobinę bardziej znośny niż ucisk w moich poobijanych żebrach. Spojrzał na mnie z niemą groźbą w oczach. Za chwilę jakby wszystko zniknęło i na jego ustach pojawił się na powrót ten spokojny uśmieszek, który zwykle mają młodzi ojcowie patrząc na swoje dzieci.
                - Zła odpowiedź. Ale dam Ci kolejną szansę słonko. Co zrobili z moimi ludźmi? Zabili wszystkich czy ktoś został albo może uciekł? Patrz na mnie jak do Ciebie mówię! - krzyknął głosem, który był zdolny zmrozić każdą cząsteczkę dookoła. Spojrzałam mu pewnie w oczy w myślach obrzucając go obelgami na dźwięk, których moja mama dostałaby chyba wylewu.
                - Zabili co do jednego - skłamałam bez mrugnięcia. Spojrzał na mnie zaskoczony tym, że odpowiedziałam i pewnie dlatego nawet nie pomyślał o tym, że mogę kłamać. Pewnie by się uśmiechnął, gdyby nie to, że odpowiedź wcale nie była taka jaką chciał uzyskać.
                - Grzeczna dziewczynka. Jesteś pewna? - Pokiwałam głową. - Drake! Przynieś szklankę wody! - zawołał, a po chwili pojawił się w środku niski i szczupły mężczyzna, który spojrzał na mnie z niepokojem i lekkim współczuciem, ale zaraz odwrócił wzrok i podał naczynie O’Dokeyowi. Drzwi ponownie się zamknęły i zostałam sama ze swoim prześladowcą. Podstawił szklankę pod moje usta, a ja bez zastanowienia zaczęłam pić. Nawet jeśli dodali by tam czegoś to chyba lepiej dla mnie, prawda? Szybciej będę miała to z głowy i zasnę wiecznym snem z dala od tego wszystkiego. - Resztę zostawimy na potem, skoro zaczęłaś mówić. Podaj mi wszystkie nazwiska ludzi, którzy w tym uczestniczą. - Teraz chyba spodziewał się, że pójdzie łatwo. Podniosłam kąciki ust lekko ku górze, mimo że miałam raczej ochotę płakać z bólu.
                - Nie. - To jedno jedyne słowo starło uśmiech z jego ust i znowu stał się potworem. Spoliczkował mnie, tym razem jeszcze mocniej, aż zakręciło mi się w głowie.
                - Nazwiska - warknął.
                - Nie.
                Cały czas patrząc mi w oczy sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nóż, który wyglądem przypominał nieco ‘zabawki’ Williama. Starałam się zdusić jęk paniki. To by go tylko ucieszyło. Przez chwilę obracał ostry przedmiot w dłoniach jakby chciał dokładnie się mu przyjrzeć, a potem bez ostrzeżenia przyłożył go prosto do mojej szyi, a ostre krawędzie zahaczyły o moją skórę, lekko ją przecinając. Jak na razie miałam szczęście, ze zrobił to tak lekko, że nie miałabym po tym nawet blizny. Jeśli bym to przeżyła. Ale to wystarczyło, żeby moje serce przyspieszyło, a w ustach pojawił się cierpki smak żółci. Smak strachu.
                 - Nazwiska - powtórzył z morderczą miną. Widziałam w jego oczach, że musiał się powstrzymywać, żeby od razu nie zatopić noża w moim gardle. Jego ręce aż drżały od chęci zrobienia tego.
                - Nic Ci nie powiem. Uznaj, że nie wiem - powiedziałam resztkami odwagi.
                - Ostatnie pytanie w takim razie księżniczko. I twoja ostatnia szansa. Pewnie chcesz wrócić do swojej rodziny. Nie odmawiaj sobie tej szansy Kate. Gdzie jest Zack?
Zaraz umrę. Nigdy nie sądziłam, ze umrę zabita przez przywódcę gangu, szantażowana i pobita, traktowana jak śmieć i  bez żadnej wartości poza wiedzą, którą posiadałam o wrogim gangu. Wyobrażałam sobie raczej, że umrę jako staruszka, mąż będzie mnie trzymał za rękę, a moje dzieci będą próbowały się uśmiechać, żeby nie pokazywać jak bardzo boli je to, że odchodzę. A ja spojrzę na nich miłością po raz ostatni i zamknę oczy na zawsze. Romantyczny scenariusz, który zdążyłby się na pewno, gdybym nigdy nie wyjechała ze swojego rodzinnego miasta. Ale przynajmniej poznałam prawdziwą miłość. Nieważne, że nieodwzajemnioną. Dla takiej miłości i przyjaciół warto było umrzeć.
                - Nie wiem.
                 Wiedziałam co teraz nastąpi. I byłam cholernie przerażona i jednocześnie gotowa na to. Nóż zatopił się nieco głębiej w mojej skórze i nagle do środka wtargnął ktoś nowy, odwracając uwagę O’Dokeya ode mnie. Nie odważyłam się odetchnąć, bo nóż wciąż był blisko mojego gardła. Skaleczył mnie w takim miejscu, że póki to było tylko draśnięcie, nic mi nie groziło. Ale wiedziałam, ze jak tylko ten człowiek wyjdzie to on dokończy to co zaczął. A może nie będzie nawet na to czekał.
                - Czego znowu?! - wybuchnął mój oprawca.
                - Dowiedziałeś się już czegoś? - spytał ten ktoś. Zamarłam. Nie. On nie może być w to zamieszany. Nie on. Nie zniosę tego! Czy nie dość się już wycierpiałam? Czy ten głos, może należeć do kogokolwiek innego tylko nie do…
                - Charlson mówiłem, żebyś mi nie przeszkadzał - burknął. - Ale skoro taki jesteś mądry to może sam się jej zapytasz? - To mówiąc przesunął się, żeby chłopak mógł mnie zobaczyć, bo wcześniej zasłaniał mnie własnym ciałem. Spojrzałam prosto w jego oczy zmęczonym spojrzeniem, w którym była zapewne tylko prośba o szybką śmierć. I uczucie zdrady. Mimo wszystko miałam do niego pewną ilość zaufania i nie sądziłam, że… Czułam się jak przejechana przez walec drogowy. Wypruta z wszystkiego. I pusta.
                Oczy Chara rozszerzyły się tak bardzo jakby miały zaraz wyskoczyć. Jego twarz zrobiła się cała czerwona, a w oczach pojawiła się głęboka panika, szok i ból, wszytko to zmieszane z wściekłością, która chyba nie dorównywała nawet temu co czuł jego brat.
                - CO ONA TU ROBI?! – krzyknął tak głośno i wściekle, że nawet O’Dokey się wzdrygnął. – Odbiło Ci?! Ja ją znam, nie masz prawa jej tu więzić nieważne jakie wiadomości mogłaby Ci przekazać! Uwolnij ją w tej chwili!! - ryknął i przemierzył cały pokój, żeby szarpnąć swojego brata za koszulkę.
                - Nie za dużo sobie pozwalasz smarkaczu? Mogę robić co mi się podoba i nie obchodzi mnie czy to ją znasz albo czy to twoja dziewczyna. Zabije ją i nic nie możesz z tym zrobić  - warknął odpychając go od siebie gwałtownie. Char zachwiał się gwałtownie, ale to nie znaczyło, że zamierzał się poddać.
                 - Zobaczymy! Całkowicie już zwariowałeś! - krzyknął po czym ponownie pociągnął go za koszulkę i rzucił o ścianę.
                Pisnęłam ze strachu. Oboje zaczęli okładać się pięściami, walcząc z taką wściekłością jakby byli sobie obcy, a w ich żyłach nie płynęła ta sama krew. Patrzyłam z przerażeniem jak pięść przywódcy trafia prosto w szczękę Chara, ale ten nie pozostał mu dłużny. Wkrótce oboje byli pokryci krwią, zarówno swoją jak i przeciwnika. Ich ubrania były poszarpane i wielokrotnie myślałam już, że któryś nie przeżyje, ale wtedy zadawał kolejny cios. Cała się trzęsłam i nie potrafiłam wydać z siebie najcichszego dźwięku, zbyt przerażona, żeby normalnie funkcjonować. Obrzucali się wyzwiskami i obwiniali jeden drugiego o śmierć brata. Nigdy nie słyszałam wrzasków tak pełnych złości, bólu i gniewu. Char dorównywał swojemu bratu siłą chyba tylko dlatego, że kierowało nim tyle silnych emocji, że był teraz nieprzewidywalny i agresywny. Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszło kilku mężczyzn. Połowa zajęła się rozdzielaniem bijących się braci, a reszta zaczęła mnie rozwiązywać. Nie wiedziałam co się dzieje, ale po ich minach poznałam, że wcale nie chcą mnie uwolnić, tylko po prostu mnie stąd zabrać. Nie miałam odwagi protestować, ale kiedy wychodziłam krzyknęłam imię Chara tak rozpaczliwie, że ten odwrócił się w moim kierunku ze strachem, a jego brat wykorzystał jego uwagę i zaatakował. Nie zobaczyłam co stało się dalej, bo mężczyźni wzięli mnie pod ramiona i zaczęli ciągnąć na zewnątrz. Łzy lały się po moich policzkach, ale nic nie mogłam zrobić. Nie uroniłam łzy kiedy śmierć patrzyła mi prosto w oczy, ale kiedy chodziło o kogoś na kim mi zależało… Dostałam ataku paniki i szału. Wyrywałam się mężczyznom, mimo że to było równie mądre co pchanie ściany, nie miałam z nimi żadnych szans. Wsadzili mnie do innej celi i zamknęli bez słowa. Nogi się pode mną ugięły i opadłam na ziemię trzęsąc się i oddychając tak szybko, że cała klatka piersiowa zaczęła mnie boleć, a żebra dawały o sobie znać przy każdym wdechu. Skuliłam się na zimnej podłodze i zamknęłam oczy. W oddali wciąż słyszałam krzyki i dźwięki szarpaniny. Każda sekunda była teraz dla mnie piekłem.
***

                Obudziłam się kiedy usłyszałam jakiś dźwięk, który przypominał szelest łańcuchów. Otworzyłam oczy, ale nic nie zobaczyłam bo cela była pogrążona w ciemnościach. Spojrzałam w kierunku małego pomieszczenia, w którym była bardzo prymitywna, ale jednak toaleta rozważając ukrycie się tam. Ta toaleta uratowała mi życie, bo nie wytrzymałabym dłużej z pełnym pęcherzem. Pozostawała jeszcze kwestia tego, ze byłam głodna jak diabli i zapewne właśnie przyszedł ktoś, żeby mnie dobić, ale kto by się tam przejmował. Podniosłam się z trudem i zaczęłam czołgać się w kierunku jej kierunku, bo właśnie ktoś otwierał drzwi od mojej celi. Nie zdążyłam i ten ktoś zdążył wejść do środka. Poruszał się bardzo ostrożnie i cicho, jakby bał się zdradzić swoją obecność.
                - Kate? - usłyszałam cichy szept i fala ulgi zalała mnie tak gwałtownie, że zachciało mi się płakać. Char. Przeżył. Ale co on tu robi?
                - Jestem tu - szepnęłam. Chłopak znalazł się obok mnie błyskawicznie i odnalazł dłońmi moje ramiona. Delikatnie przyciągnął mnie do swojej piersi, a ja zaciągnęłam się jego znajomym zapachem. Doskonale pamiętałam zapach jego bluzy. Taki sam wydzielała ta, którą mi pożyczył i którą nosiłam kiedy postrzelono Zacka.
                - Wszystko będzie dobrze, uciekniemy stąd, wszystkim się zająłem tylko musisz znaleźć siłę, żeby stąd wyjść, proszę Cie Kate, damy rade - powiedział do mojego ucha. Zamarłam. Uciec? Nie brałam takiej możliwości nawet przez chwilę pod uwagę. Naprawdę była na to szansa? Mogłam wrócić do domu… gdziekolwiek by on nie był? Mój oddech przyspieszył, a całe ciało wypełniło się nadzieją, która dała mi siłę.
                - Zgoda - szepnęłam słabym, ale zdecydowanym głosem.
                Char pomógł mi wstać i wyprowadził mnie z celi. Wszystko było pogrążone w ciemnościach. Poruszaliśmy się dotykając ścian i trzymając się za ręce, żeby się nie zgubić. Staraliśmy się być cicho i nie wydawać żadnych dźwięków. Adrenalina buzowała mi w żyłach, bo cały czas wydawało mi się, że O’Dokey wyskoczy zza zakrętu i zabije nas obu. Nie wierzyłam kiedy Charowi udało się nas wydostać przez tylne wyjście budynku i poczułam lodowate, nocne powietrze na swojej skórze. Miałam ochotę krzyczeć z radości, ale to nie był jeszcze koniec. Zaczęliśmy biec kiedy usłyszeliśmy za sobą czyjś krzyk. Nie. Nie mogą. Nie teraz kiedy jesteśmy tak blisko wolności. Biegliśmy ile sił w nogach w kierunku świateł latarni, które majaczyły w oddali kiedy nagle rozległ się huk strzału. Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam w bok. Na ciało Chara leżące bez ruchu na ziemi. Z którego uchodziły resztki życia. Spojrzałam w kierunku, z którego padł strzał. W końcu to zrobił. Zabił własnego brata. Krew na piersi chlopaka sprawiła, ze ugięły się pode mna nogi. Za sekundę nadejdzie koniec. Kolejna osoba umarła z mojej winy, a ja zapłacę za to cenę. Zapłacę własnym życiem.

_______________________________________

Bardzo Wam dziekuje za tyle milych komentarzy pod ostatnim rozdziałem, mili mnie zaskoczyliście i pobiliscie rekord i to ze sporym zapasem ;** Zapraszam Was jak zwykle do wyrażenia opini pod #LostFF ;)

niedziela, 29 czerwca 2014

35. Abduction

                Ktoś mógłby pomyśleć, że po tym wszystkim samotność będzie dla mnie błogosławieństwem. Tylko, że wcale tak nie było. Czułam się samotna i sama nie wiedziałam za co mam się zabrać. Czy powinnam wrócić do rodziców? Jeżeli chciałabym tu zostać musiałabym znaleźć pracę i to jak najszybciej. A jeśli poleciałabym do Glasgow… Po prostu nie byłam pewna czy oni na pewno chcieliby, żebym tam z nimi była. Nie śmiałam nawet twierdzić, że jestem jedną z nich. Byłam bardziej intruzem. Wiem, że Malik zapraszał mnie wielokrotnie, a Mira też nie miałaby raczej nic przeciwko, ale… Mimo wszystko po prostu nie czułam, że do nich pasuję. Byłam rozdarta między dwoma światami. A ostatnio dostawałam paranoi, bo wydawało mi się, że co chwilę ktoś mnie obserwuje. Skończyło się tym, że już 3 dzień nie wychodzę z domu i odżywiam się marnymi resztkami z lodówki. Wystarczyło, że spojrzałam przez okno, a miałam wrażenie, że widzę O’Dokeya. Kiedy byłam sama, cała odwaga mi przeszła. Chciałam znowu odwiedzić Bonesa, ale dostawałam dziwnych dreszczy na samą myśl o dwóch ulicach, które musiałabym przejść sama, bo busy nie dojeżdżały tak daleko, a nie było mnie stać na taksówkę. Kopnęłam ze złością puste pudło, które walało się po podłodze. Dlaczego zachowuje się jak tchórz? Nie bałam się pociągnąć za spust i patrzeć mordercom prosto w twarz, dlaczego więc miałbym bać się głupich odwiedzin w szpitalu? Jestem niepoważna. Minęło już tyle czasu, a nic się nie działo. Zostały 2 tygodnie do Bożego Narodzenia, a w powietrzu czuło się atmosferę świąt. Jeżeli O’Dokey rzeczywiście będzie chciał się zemścić to chyba nie zrobi tego teraz? Z resztą pewnie odzyskuje dopiero siły, nie zebrałby zbyt wielu ludzi w tak krótkim czasie. Poza tym dlaczego mieliby polować akurat na mnie? Nie jestem nikim cennym, a informacje, które posiadam też są dosyć okrojone. Nie mają powodów, żeby coś mi zrobić. Z resztą ludzie Noah chyba daliby mi jakąś ochronę albo kazaliby schronić się u nich jeśliby było jakieś zagrożenie.. A dali mi zupełnie wolną rękę. Więc na pewno jestem bezpieczna.
                W końcu się trochę uspokoiłam i odetchnęłam głęboko. Koniec świrowania. Jakby coś miało się stać, stałoby się już dawno temu. A ja jestem samotna i po prostu potrzebuje z kimś porozmawiać. Najbliżej był Bones. A fakt, że to był właśnie on, a nie nikt inny jeszcze pogłębiał moją potrzebę wyjścia w końcu z domu z wysoko podniesioną głową. Była 16, więc przewidywałam, że jeśli się pospieszę to spokojnie zdążę jeszcze na czas odwiedzin. Przebrałam się ekspresowo w coś ciepłego i narzuciłam na swój gruby szary sweter płaszczyk. Kozaki za kolano miały mnie ochronić na wypadek jakby zaczął padać śnieg. Zima pojawiła się tak szybko, że nawet nie zdążyłam się zorientować kiedy to się stało. Śnieg był tylko kwestią czasu, a święta zbliżały się wielkimi krokami. Wciąż nie podjęłam decyzji dotyczącej mojego wyjazdu do rodziców. Po pierwsze nie byłam nawet pewna czy do tego czasu nie zabraknie mi środków na bilet. Teraz wiedziałam jak czują się ludzie, nad którymi wisi groźba nie wrócenia do ojczystego kraju. Wyszłam z domu i owinęłam się szczelnie szalikiem, bo zimny wiatr bez trudu przenikał grube warstwy mojej garderoby i potrzebowałam pilnie dodatkowej ochrony. Prawie spóźniłam się na przystanek, ale udało mi się dobiec w ostatniej chwili. Było mi trochę głupio, bo ostatnimi dniami byłam tak roztargniona, że prawie wcale nie myślałam o stanie Bonesa. Teraz kiedy w końcu zaczęłam o tym myśleć, błagałam w myślach, żeby mu się poprawiło. On był silny, ale nie wiem czy na tyle, żeby da radę jeśli musiałby jeździć na wózku. Nawet jeśli nie byłoby to na zawsze
                Wysiadłam z busa i natychmiast zadrżałam. Nie tylko z zimna. Na drugim końcu ulicy stało dwóch mężczyzn ubranych w całości na czarno. Czułam na sobie ich spojrzenie. To tylko moja wyobraźnia. Nikt mi nic nie zrobi. Żałowałam, że wybrałam się o takiej porze. Dochodziła 17 i było już prawie całkowicie ciemno przez obecną porę roku. Latarnie dawały złudzenie, że ulice są oświetlone i wszystko widać. Ruszyłam pewnym siebie krokiem po drugiej stronie ulicy. Nawet nie patrzyłam w ich stronę. Tylko raz odważyłam się spojrzeć. W tym samym momencie z nieba spadły pierwsze w tym roku płatki śniegu. Moje serce zabiło szybciej. Nikogo tam nie było. Rozejrzałam się dookoła siebie. Pusto. Jeszcze przed chwilą byli tu ludzie, którzy wracali z pracy czy z miasta. Teraz ulica opustoszała. Skręciłam w boczną ulicę. I wtedy ich zobaczyłam. Oparci swobodnie o jakiś budynek. Jeden z nich palił papierosa, a drugi był wyraźnie znudzony. Przystanęłam. Nie ulegało wątpliwościom, że czekali na mnie, bo na mój widok odsunęli się od ściany, a ten pierwszy zgasił papierosa butem. Spróbowałam przejść na drugą stronę, ale ten drugi zagrodził mi drogę. Zacisnęłam zęby i dyskretnie sięgnęłam do torebki, gdzie schowałam ostry nóż kuchenny. To że przed wyjściem czułam się bezpiecznie nie znaczyło, że zamierzałam wyjść niezabezpieczona. Dziękowałam w duchu za swoją przezorność.
                - Czego chcecie? - spytałam pewnym siebie, twardym głosem. Śmieszne było twierdzić, że mogę ich w jakikolwiek sposób przestraszyć jednak jeszcze mniejsze szanse miałabym, gdybym poddała się na starcie. Nie tego nauczyłam się od chłopaków i Miry.
                - My? My nic od Ciebie nie chcemy. To szef Cię chce. Na razie jeszcze żywą - powiedział jeden z nich. Miał wielką podłużna bliznę biegnącą od kącika jego prawego oka przez cały policzek aż do krawędzi jego brody. Wyglądało to jakby łza wyżarła jego skórę spływając z jego brody i kończąc na ziemi.
                - Kto jest waszym szefem? - spytałam powoli się cofając. Chciałabym móc powiedzieć, że tego nie zauważyli, ale każdy mój krok równał się ich dwóm. Zacisnęłam dłoń na rączce noża gotowa użyć go jeśli zbliżą się do mnie na wyciągnięcie ręki.
                - Tego chyba nie musimy Ci mówić.
                W tym momencie obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach. Nie miałam żadnych szans. Moje nogi były za krótkie. Zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów kiedy jeden z nich złapał mnie od tyłu. Zaczęłam się mu wyrywać i w sekundę wyjęłam z torebki nóż i wbiłam go prosto w jego brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół z krzykiem i puścił mnie tak, że poleciałam do przodu na twarz. Ręce w ostatnie chwili zdążyły ochronić moją głowę i zamortyzowały upadek, ale nóż, który trzymałam wypadł mi z ręki i potoczył się jakiś metro od zasięgu moich rąk. Ktoś kopnął mnie plecy przez co wygięłam się i obróciłam na bok, kuląc się z bólu. Drugi z napastników wyglądał na wściekłego i kopnął mnie jeszcze raz w brzuch. Przegryzłam sobie policzek kiedy poczułam gwałtowną falę bólu, która mnie zemdliła i w moich ustach pojawiła się krew. Spojrzałam na niego załzawionymi i pełnymi nienawiści oczami.
                - Żałuję, że szef nie kazał Cię zabić - powiedział chwytając mnie za włosy i ciągnąc do góry. Zawyłam z bólu i zaczęłam na oślep okładać go pięściami. Mężczyzna drugą ręką bez problemu chwycił ba moje nadgarstki i podciągnął mnie na wysokość swoich oczu. Bez zastanowienia naplułam mu w twarz i z nienawiścią kopnęłam go w krocze. Ale to nie wystarczyło. Bowiem od drugiej strony podjechał czarny samochód idealnie wtapiający się w tło, który zatrzymał się z piskiem opon. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a mężczyzna wrzucił mnie do środka jak szmacianą lalkę. Potem poczułam jak ktoś wbija mi coś ostrego szyję i natychmiast poczułam się senna. Ciemność całkowicie przesłoniła mi wszystko w przeciągu kilku sekund.
***
                Obudziłam się z bólem głowy, który można by porównać do wiercenia dziury od środka czaszki. W ustach i na wargach czułam zaschniętą krew, której smak przyprawiał mnie o mdłości. Siedziałam na krześle w pokoju, który był pozbawiony okien, a ściany były gołe, mogłam zobaczyć każdą pojedynczą cegłę, która tworzyła mur, który oddzielał mnie od świata zewnętrznego. Siedziałam na krześle, do którego ktoś uprzejmy przywiązał moje nogi, a ręce związał razem z tyłu w taki sposób, że ledwo mogłam ruszać palcami, bo krew nie chciała do nich dochodzić. Kręciło mi się w głowie, a ból brzucha przesłaniał mi wszystko inne. Teraz było za późno, żeby czegoś żałować. Własnej głupoty, że wyszłam z domu kiedy się ściemniało i nie poleciałam jednak z Malikiem. Teraz liczyło się tylko to, że zaraz ktoś tu wejdzie, żeby mnie torturować, a ja nie miałam kompletnie na to siły. Czułam, że moja głowa jest zbyt ciężka przez środek, który wstrzyknęli mi w samochodzie. Nie musiałam długo czekać. Do środka wszedł ktoś o doskonale znanej mi twarzy. Jedynie kilka subtelnych różnic czyniło tego kogoś zupełnie innym człowiekiem niż jego brat. O’Dokey. W całej okazałości z zadowolonym uśmieszkiem na ustach wykrzywionych lekko zapewne przez jakąś bójkę z przeszłości.
                - Znowu się widzimy prawda Kathy? - powiedział wchodząc swobodnie do środka. Poczułam jak nienawiść wypełnia całe moje ciało. To przez tego człowieka zabiłam Snake. Przez niego już do końca życia wyrzuty sumienia będą mnie niszczyć od środka. A teraz stoi przede mną i jest góra, ma nade mną całkowitą władzę i w każdej chwili może mnie pop prostu zabić. Od tak.
                - Nie powiem, żeby była to dla mnie przyjemność. Poza tym mam na imię Kate, nie Kathy. - W życiu nie słyszałam w moim głosie tyle nienawiści. O’Dokey zaśmiał się głośno.
                - Wybacz księżniczko. Nie dbam o takie rzeczy. Przyszedłem tylko, żeby Ci oznajmić, że powinnaś zatrzymać trochę sił na jutro. Wyciągnę z Ciebie wszystko - warknął, a jego szorstka dłoń zderzyła się z moim policzkiem. Moją głowa odruchowa odchyliła się, a oczy zacisnęły, żeby nie pokazać łez. Miałam wrażenie, że setki igieł wbiło się w mój policzek w momencie kiedy mnie uderzył. - Nikt za Tobą nie zatęskni wiesz? Myślisz, że dlaczego zostawili Cię bez ochrony? Przestałaś być dla nich przydatna. Tak działa ten świat maleńka. Chyba nie sądziłaś, że masz dla nich jakiekolwiek znaczenie? - wybuchnął śmiechem, który niszczył moje serce na miliony kawałków, ciął je bez litości. Zacisnęłam zęby i marzyłam, żeby zniknąć. Mój koszmar się dopiero zaczął i to właśnie ta świadomość była najgorsza. Pochylił się nade mną i spojrzał mi prosto w oczy. - A za to, że odważyłaś się uszkodzić mojego człowieka, stane się Twoim najgorszym koszmarem mała dziewczynko. Trzeba było nie pchać się w ten świat.
                Kiedy wyszedł poczułam jak chłód przenika mnie do szpiku kości. Światło zgasło i zostałam zupełnie sama. Pogrążona w ciemności i bez jakiejkolwiek nadziei. Dopiero teraz pozwoliłam sobie się rozpłakać. Nie wierzę w to co powiedział. Na pewno obchodzi ich mój los. Chociaż trochę! Po tym wszystkim nie mogliby po prostu mieć mnie gdzieś. Za dużo razem przeszliśmy. Pomogłam uratować Zacka! Byłam najlepszą przyjaciółką i wsparciem Miry! Malik dla mnie poleciał do Ameryki, to nie jest coś co robi się dla byle kogo. Poza tym mieli honor. Nie zostawiliby mnie tak. Ale nawet jeśli jakimś cudem dowiedzieliby się, że tu jestem i chcieliby mnie uratować to wolałabym, żeby tego nie robili. Nie zniosłabym jeśli z mojej winy ktoś znowu zostałby zraniony. Za wiele przeszłam ostatnimi czasy, żeby doliczać kolejnych ludzi do listy osób, które ucierpiały przeze mnie. Załkałam cicho. Kocham go. Kocham Liama. Nigdy więcej go nie zobaczę. Nie powiem mu tego wszystkiego co chciałam mu powiedzieć nawet jeśli on mnie nienawidzi. Nigdy więcej nie przytule się do Bonesa i nie powiem mu w końcu jak wyjątkowy dla mnie jest i jak się przy nim czuje. Nie powiem Mirze, że była przez ten krótki czas prawdziwą przyjaciółką. Nie zobaczę Malika. To jak szybko zaczęło mi na nim zależeć było po prostu niesamowite. Tyle dla mnie zrobił. I zaakceptował to, że nigdy nie dostanie ode mnie nic więcej niż przyjaźń. Moja rodzina pewnie nigdy nie dowie się co się ze mną stało. A Joseph straci jedyną siostrę. A Veronica… Może powinnam się z tym wszystkim pożegnać już teraz? Później nie będę w stanie myśleć z bólu. Pociągnęłam nosem i spojrzałam w górę wyobrażając sobie, że widzę teraz niebo i gwiazdy. Jestem słaba w pożegnaniach. Tym ostatnim razem również. Pozwoliłam, żeby łzy nie przestawały spływać w dół moich policzków. Pogodziłam się ze swoim losem.

_____________________________________________________________________________

Od razu uprzedzam, że to nie koniec! I mam nadzieje, że nie rzuciło się Wam w oczy, że rozdział jest nieco krótszy niż poprzedni. Zapraszam Was do komentowania, to naprawdę nie jest miłe jak rozdział ma średnio 350 wyświetleń, a komentarzy jest tylko 11, naprawdę staram się, żeby to opowiadanie było jak najlepsze i chcę, żebyście napisali chociaż jedno słowo, żeby dać mi znać czy moja praca się opłaca... Zapraszam Was do pisania o nowym rozdziale w hashtagu #LostFF i życzę Wam udanych wakacji <3