sobota, 29 marca 2014

27. It's hard to think about someone you love when you know what she did

Liam


                Byłem wściekły, że Kate zmusiła mnie do opuszczenia jej. W dodatku musiałem pomóc Zackowi. Gdyby nie on to wszystko w ogóle by się nie wydarzyło. Nie znałem go na tyle długo, żeby za nim tu przyjechać. Zrobiłem to wszystko tylko i wyłącznie z powodu Kate! I jeśli coś jej się stanie to nigdy sobie tego nie wybaczę. Bo to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Gdyby wtedy za mną nie wybiegła... Gdyby nigdy mnie nie poznała. Wtedy jej życie dalej byłoby sielanką, a moją miłością wciąż byłby Jack Daniels albo inny trunek. Pokręciłem głową i mocniej chwyciłem Zacka. Choćbym nie wiem jak chciał, nie potrafiłem żałować tego, że poznałem Kate. Że zmieniła mnie w zupełnie innego człowieka. Nie byłem już Liamem Paynem, członkiem sławnego zespołu. Nie jestem już Jamesem, kimś kto tak naprawdę nigdy nie istniał, kimś kogo stworzyłem, żeby móc w spokoju przeżyć załamanie, które przeszedłem po rozpadzie zespołu. Moją przyszłością było bycie po prostu sobą. I nieśmiało marzyłem, że będę mógł być sobą z Kate przy boku. Bo na nikim i niczym nigdy mi tak bardzo nie zależało i nigdy nie będzie.
                Po drodze spotkałem tylko Deana, członka grupy Noah, który wyłączył wcześniej całe zasilanie. Chłopak zaproponował mi pomoc, ale powiedziałem mu, że bardziej będzie potrzebny na dole. Gdy tylko wyszedłem z siedziby Red Snow, poczułem się sto razy lepiej. Teraz musiałem jeszcze tylko znaleźć drogę do wyjścia przez tunele, liczyć na to, że ktoś zostawił odsunięte łóżko w feralnym pokoju i wyjść stąd żywym.
                - Nie przyszedłeś tu dla mnie prawda? Tylko dla niej - powiedział nagle Zack słabym, zachrypniętym głosem.
                - Nie Twój biznes - warknąłem skręcając kolejny raz, licząc na to, że znajdę wyjście jak najszybciej. Nie pamiętałem jak tu doszliśmy z Horanem. Nie zwracałem na to uwagi, po prostu szedłem za nim.
                - Możliwe. Zanim to wszystko się stało znaliśmy się zaledwie 3 miesiące. Wiem jaki jesteś. I mi to odpowiada. Po prostu nie chce, żebyś skrzywdził tą dziewczynę. Może i teraz na zewnątrz jest twarda, ale w środku dalej jest małą, kruchą dziewczyną, którą trzeba się zaopiekować. Dlatego od początku chciałem ją trzymać z daleka od tego. Więc nie spieprz jej życia.
                - Od początku... Czyli to prawda. To co powiedział Noah - mruknąłem.
                - Co powiedział brat Miry?
                - Że kazałeś jej jak najszybciej opuścić tamto miejsce pod pretekstem pójścia po Mirę, żeby ją uratować. A jednak masz serce - burknąłem.
                - Może i jestem zabójcą, ale nie skazuje tych zupełnie niewinnych na pewną śmierć. Każdy kogo zabiłem był tym samym co ja. Tylko, że oni zabijali niewinnych. A ja zabijam ich. Na końcu skończymy w tym samym oddziale w piekle, ale moje sumienie będzie odrobine czystsze. Bo zabijając większość z nich ratowałem tych którzy byliby ich przyszłymi ofiarami. Nie tak źle w porównaniu z zabijaniem dla sportu.
                Musiałem przyznać mu racje, ale zrobiłem to tylko w myślach. Dla mnie odbieranie komuś życia to odebranie komuś życia. I tyle. Nieważne, że może kogoś przez to uratował. Ja bym nie potrafił zabić nawet we własnej obronie. I wiem, że Kate również.
                Błądziłem przez jakiś czas po korytarzach kiedy nagle usłyszałem głosy. Ostrożnie wyjrzałem zza rogu i zobaczyłem Horana i jakiegoś chłopaka, którzy nieśli na czymś drewnianym krwawiące ciało Williama. Otworzyłem szeroko oczy i natychmiast do nich wyszedłem.
                - Co się stało?! - spytałem z przerażeniem patrząc na ranę na piersi chłopaka. - On żyje? Co z Kate?!
                - To Snake. Jakoś się pozbierała i nas znalazła, a potem strzeliła do Williama. Na szczęście chybiła i nie trafiło w żaden ważny narząd, ale wciąż jeśli nie dostarczymy mu jak najszybciej pomocy to skończy się źle. Dobrze, że Kate ją powstrzymała zanim mogłaby strzelić jeszcze raz.
                - Co zrobiła? - spytałem podążając za nimi. Poruszali się nieco szybciej ode mnie, więc musiałem starać się ze wszystkich sił, żeby za nimi nadążyć.
                - Jak to co? Zabiła sukę.
                Prawie upuściłem Zacka. Nie... Nie mogła tego zrobić... Nie Kate... Wiem, że miała powód, ale... Myślałem, że nie byłaby w stanie tego zrobić. Chyba jednak nie znam jej tak dobrze jak mi się wydawało.
                - Nie rób takiej miny. Były tylko dwie możliwości. Albo Snake zabiłaby Kate albo Kate zabiłaby ją. Cieszmy się, że dziewczyna dokonała właściwego wyboru.
                - Właściwego? - wydukałem.
                - Ogarnij się James! Albo Liam, jak wolisz. Kate żyje dlatego, że podjęła taką a nie inną decyzje. Nie możesz jej przez to oceniać. Chciała żyć to żyje. A Snake pewnie i tak długo by nie pożyła skoro już była ranna - warknął Zack.
                Zamilkłem. Może i miał racje. Ale wciąż nie potrafiłem się z tym pogodzić. Udało nam się znaleźć droge powrotną i wspólnymi siłami znaleźliśmy się w pokoju w podziemnym, nazwijmy to klubem, żeby nikogo nie obrażać. Wokół było zupełnie pusto i cicho. Wszyscy musieli wyjść. Nie było słychać z góry przytłumionej muzyki. Miałem nadzieje, że nikt nie zawiadomił policji chociaż szanse były marne. Chyba, że ktoś z ludzi Noah dał rade nad tym zapanować. Wyszliśmy klubu na dwór. Zimny wiatr przeniknął moje ciało wywołując dreszcze. Ale przynajmniej było pusto. Nikt nie wiedział o tym co się tutaj działo. Cóż poza barmanem, którego Horan postrzelił  ucho. Ale najwyraźniej ktoś w jakiś sposób go uciszył. Spojrzałem pytająco na Horana. Ale zamiast niego, odezwał się ten drugi.
                - Trzeba ich zabrać do Sarah.
                - Kim jest Sarah? - Zmarszczyłem brwi.
                - Kimś kto im pomoże i nie będzie zadawać zbędnych pytań.
                Potem kazał zadzwonić mi na podyktowany numer. Dziewczyna o niskim i melodyjnym głosie nie wydawała się być ani trochę zdziwiona tym co ode mnie usłyszała. Kilka minut później przyjechała duża czarna terenówka gotowa zabrać rannych. Wszyscy pojechali tylko ja zostałem. I walczyłem z chęcią wrócenia na dół. Tylko nie wiedziałem czy jestem gotowy spojrzeć ponownie Kate w oczy bez oceniania jej.

____________________________________________________________________

Przepraszam, że rozdział taki krótki, ale nie wyrabiam się z pisaniem i nauką :( Postaram się, żeby następny był dłuższy.

sobota, 22 marca 2014

26. Will you keep your eyes wide open

                W środku krzyczałam. Krzyczałam, że popełniłam najgorszą ze zbrodni. Odebrałam komuś życie. Nawet świadomość, że Snake z taką raną, bez pomocy umarłaby niewiele później nie bardzo mi pomagała. Kiedyś moje życie było poukładane. Idealne patrząc z perspektywy tego co otacza mnie teraz. Dwoje rodziców, kochająca babcia i najukochańszy braciszek na świecie. Życie w dużym, pięknym mieście i przyjaźń z tak niesamowitą osobą jak Veronica. A teraz jestem morderczynią. Zacisnęłam powieki i skupiłam się na tym co jest tu i teraz. Ścisnęłam palce Williama, zastanawiając się dlaczego z jego ust nie wydobywa się krew. Zawsze myślałam, że gdy dostanie się w brzuch albo pierś to tak reaguje organizm. Głupio to zabrzmi, ale tak zawsze było w filmach.
                - Nie waż się zamykać oczu! Słyszysz?! - William zacisnął zęby, a jego zwykle zimne i niewyrażające żadnych emocji tęczówki krzyczały bólem. Widziałam jak walczył z powiekami, które chciały opaść. Horan pojawił się obok mnie, był bledszy niż zwykle.
                - Stary nie chce Cie mieć na sumieniu. Otwieraj te zasrane oczy!! - krzyknął.
                Wszyscy przyglądali nam się z różnymi uczuciami na twarzy. Członkowie Red Snow z chorą satysfakcją. Za to nasi odblokowali broń i spojrzeli na nich zimno. Kompletnie nie obchodziło mnie teraz całe otoczenie. Liczył się tylko William. Plama krwi na jego piersi była duża, ale nie powiększała się aż tak szybko. To dawało mi małą nadzieje. Głupia, nie da się przeżyć takiego postrzału! Rozerwałam od góry jego koszulkę i moje oczy zatrzymały się na głębokiej ranie postrzałowej. Ale zamiast jeszcze większej rozpaczy poczułam tak niewyobrażalną ulgę, że prawie zaczęłam się śmiać. Chybiła. Tak mordercza wariatka chybiła! Szybko doszło to do każdego z nas. Rana znajdowała się w górnej partii jego piersi. Na tyle daleko od serca i płuc, że nie było szans, żeby któreś z tych narządów zostało uszkodzone. Jeśli William dostanie natychmiast pomoc może przeżyć. Łzy napłynęły mi do oczu.
                Przywiązałam się do ludzi, którzy mnie teraz otaczali. Do Bonesa, który chyba nie zdawał sobie z tego, że chodzenie bez koszulki może niektórych peszyć. Chłopaka, któremu wydawało się na niczym nie zależeć, a jednak rzucił się za swoją siostrą w ogień. Poczułam wyrzuty sumienia, które ścisnęły moje wnętrzności w supeł. Przywiązałam się do Miry, która była teraz dla mnie jak siostra. Do Malika, dla którego życie było wielkim placem zabaw, a jego śmiech w jakiś dziwny sposób potrafił człowieka uspokoić. Do Liama, do którego nie mogłam już dłużej zaprzeczać, że coś czułam. Do Horana, który mówił z wciąż nie do końca zrozumiałym dla mnie irlandzkim akcentem. A nawet do Williama. Ale nie do tego zimnego zabójcy, którym niestety był. Do tego chłopaka, który zszedł tutaj i chcąc nie chcąc uratował mi życie. Który pomógł zupełnie nieznanemu chłopakowi iść, gdy ten był zbyt obolały, żeby zrobić to samemu. Który pozwolił mi podejmować własne decyzje. Który być może głęboko w środku żałował tego kim jest. Nie wiem. Może wcale nie żałował. Jednak coś podpowiadało mi, że większość ludzi z tego świata zakłada maski. Nie pokazuje prawdziwych siebie, ukrywa swoje uczucia pod osłoną poczucia humoru bądź chłodu. Bones wybrał to pierwsze, William to drugie. I nie miałam prawa ich przez to oceniać. Ale to na ile zdążyłam ich poznać wystarczyło, żeby teraz kalkulowała w myślach jakie mamy szanse na wyciągnięcie Willa żywego z tego bagna.
                - Dwóch z was ma natychmiast położyć Williama na czymś płaskim co zastąpi mu nosze i zadbać o to, żeby dostał pomoc! - zarządziłam. - Najlepiej niech idzie Horan i ktoś z nim.
                - Ja pójdę - zgłosił się umięśniony chłopak o bardzo twardych rysach i niezwykle łagodnych oczach.
                Wydawał się być godny zaufania, więc pokiwałam głową. Nikt nie zwracał uwagi na Red Snow. Wystarczył jeden ich ruch i byliby martwi, więc nikt z nich raczej się do tego nie wyrywał. Horan i ten chłopak, który przedstawił się jako Mike wyrwali drzwi z korytarza i bardzo ostrożnie, z moją pomocą położyli na nich Williama. Podnieśli go do góry i powoli zaczęli opuszczać pomieszczenie.
                - Czekajcie! Ty w czarnej czapce, idź z nimi i pilnuj ich bezpieczeństwa! - powiedziałam jeszcze.
                - Mała despotka - usłyszałam cichy, ochrypły głos Williama i mimowolnie się uśmiechnęłam. Wierzyłam, że to przetrwa. Musi. Gdy trójka mężczyzn zniknęła z Willem za rogiem spojrzałam twardo na członków Red Snow. Podniosłam pistolet, którego przedostatnia kula spoczywała w piersi Snake i wycelowałam w nich.
                - To teraz gadać gdzie jest wasz przywódca, bo zaczynacie mnie naprawde denerwować - powiedziałam.
                Uderzyło we mnie to jak dziwne było uczucie tak znacznej przewagi nad kimś. Usłyszałam śmiech jednego z ludzi Noah, który patrzył na mnie z mieszanką rozbawienia i podziwu. Tak, oto 155 centymetrów grozi członkom gangu. Możecie zacząć klaskać. Żadne z nich się nie odzywało. Kiwnęłam w stronę 4 chłopaków, którzy zostali ze mną.
                - Dobra gadać albo pożegnacie się z życiem - mruknął wysoki szatyn. Wyglądał na naprawdę znudzonego.
                - I tak nas zabijecie, więc dlaczego mielibyśmy wydawać naszego szefa? - powiedziała jedyna kobieta poza mną, która znajdowała się w pomieszczeniu.
                - Dobre pytanie. Wiecie, ale skoro sami mówicie, że umrzecie to co wam szkodzi powiedzieć gdzie się kryje ten tchórz?
                - Harrison to nie tchórz. Zemści się na was wszystkich. Będziecie gnić w piekle jak wszyscy, których on wysyła na drugą stronę - splunął jeden z Red Snow.
                - Mam lepszy pomysł. Wy gnijący w więzieniu do końca życia. Myślicie, że ile czasu zajmie policji wsadzenie was za kratki jeśli Noah będzie miał coś do powiedzenia? - odparłam. - Spróbujcie to z nich wyciągnąć, a jeden z was idzie ze mną poszukać tego tchórza.
                Bez zbędnych sprzeczek, ciemnoskóry chłopak z czarnej skórzanej kurtce poszedł ze mną skanując otoczenie czułym wzrokiem.
                - Jak masz na imię? - spytałam, gdy cisza się przeciągała.
                - Jason - powiedział grubym głosem, który wywołał na moim karku gęsią skórkę.
                - Jak długo znasz Noah?
                - Na tyle, żeby jak idiota lecieć na pomoc jego przyjaciołom, nie wiedząc w co się pakuje - odparł wzruszając ramionami. Jako pierwszy dowiedziałem się o zabójstwie jego rodziców, którym on wciąż się zadręcza.
                Zamarłam. Nic nie wiedziałam o tym, że rodziców Noah i Miry zamordowano. Ta dwójka miała prawdopodobnie tyle sekretów, że jeden wieczór nie wystarczyłby, żeby je wszystkie poznać.
                - A Ty skąd go znasz? Nie obraź się, ale nawet z moją bronią - wskazał na ogromny pistolet w swojej dłoni - wyglądałabyś tu trochę nie na miejscu.
                - To długa historia. Jestem tutaj by pomóc swojej przyjaciółce i dowiedzieć się czy chłopak, w którym omal się nie zakochałam nie przewodzi Red Snow. I skopać mu tyłek gdyby tak było.
                - Powodzenia życzę - zaśmiał się. - Lepiej się rozdzielmy, będziemy mieć większe szanse na znalezienie tego gnojka.
                - No nie wiem...
                - W razie czego krzycz. - Uśmiechnął się. Przewróciłam oczami.
                - Chyba śnisz - prychnęłam.
                Na najbliższym rozwidleniu korytarzy każde z nas poszło w inną stronę. Szłam powoli nie chcąc przegapić najmniejszego szczegółu. Obracałam się za siebie co 5 sekund. Kto wymyślił to całe rozdzielanie się? To się zawsze źle skończyło. Nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie zza rogu i przyciska mnie do ściany, zakrywając mi przy tym usta. Wytrzeszczyłam oczy, gdy napotkałam znane sobie tęczówki. Nie to nie może być, to nie może być... Sekunda wystarczyła mi żeby zorientować się kim był albo raczej kim nie był mój napastnik. Chociaż był do niego niemożliwie podobny.
                Charlson Ferdinand O'Dokey.
                Nie. To nie był on.

sobota, 15 marca 2014

25. We came here to fight

                Uwolnienie Zacka zajęło nam dłuższą chwilę ze względu na otaczające nas ciemności i brak jakiegokolwiek źródła światła. William długo marudził, ale w końcu owinął sobie ramie Zacka wokół pleców i ostrożnie wyszedł za mną z pomieszczenia. Prowadziłam ja, bo zabroniłam Willowi iść z przodu z rannym chłopakiem, poszliby wtedy na pierwszy ogień, a nie po to była cała ta misja ratunkowa, żeby zginął jako pierwszy. Więc zignorowałam swoje szalejące w piersi serce i powoli kroczyłam do przodu. Nie widziałam kompletnie nic, poruszałam się po omacku dotykając ściany dłonią. Co jakiś czas szeptałam do Williama czy cały czas jest za mną. Bałam się odezwać głośniej, żeby nie zdradzić innym naszej obecności. W pewnym momencie zamiast na zimną ścianę, moje palce natrafiły na coś ciepłego, okrytego miękkim materiałem. Powstrzymałam się od krzyku i bezmyślnie zaczęłam okładać tego kogoś pięściami. Ten ktoś złapał moje nadgarstki w silnym uścisku, który sprawił, że z moich dłoni wyrwał się pisk.
                - Kate?! - warknął William zaalarmowany tym dźwiękiem. Uścisk nieznajomego natychmiast zelżał i stał się niemal delikatny.
                - Kate? - wydukał ktoś doskonale znanym mi głosem. Mój oddech przyspieszył.
                - Liam?? - Rzuciłam się w ramiona chłopaka czując tak niewyobrażalną ulgę, że gdyby Liam nie przytulił mnie mocno do swojego ciała to nogi chyba odmówiłyby mi posłuszeństwa.
                - Boże bałem się, że Cie nie znajde - wyszeptał w moje włosy. Wtuliłam twarz w zagłębienie między jego szyją a barkiem i nawet nie zauważyłam, że moje stopy dawno oderwały się od ziemi.
                - Gdzie reszta? - spytał William takim głosem jakby było mu niedobrze. Z resztą sądząc po nim, tak właśnie było.
                - Noah podesłał nam siedmiu ludzi, jeden z nich wyłączył całe zasilanie, mamy ich zgromadzić w jednym pomieszczeniu, a potem...
                - A potem się ich pozbyć tak? - spytał bez emocji. Przeszedł mnie dreszcz. Wciąż nie byłam przyzwyczajona do tego jak funkcjonował ten świat mimo, że czułam się już jego częścią. - Założe się, że był to pomysł Deana, tylko on mógł wpaść na coś takiego - mruknął.
                - Z chęcią skopałbym im tyłki, ale wolałbym wyjść żywo z tego miejsca - westchnął Zack. Nie musiałam go widzieć, żeby wiedzieć, że krzywił się z bólu przy każdym słowie.
                - A to kto? - spytał Liam zaalarmowany obcym głosem.
                - To Zack - powiedziałam.
                - Znaleźliście go?
                - Mam pomysł, Ty i Kate weźcie Zacka i się stąd wynoście. Ja zamierzam skopać tyłki Red Snow. Z resztą wy nie mielibyście z nimi szans - stwierdził William.
                - Okej - odparł Liam. Wyrwałam się z jego uścisku i moje stopy ponownie dotknęły podłoża.   - Jak to 'okej'? Ja ide z Williamem, Ty możesz wyciągnąć stąd Zacka. Ja chce wiedzieć kto za tym stoi - warknęłam. W myślach dodałam 'I czy to Char'. Wydawało mi się to absurdalne, ale... Char nienawidził Zacka. Musiał mieć jakiś powód. Może ta cała jego niewinność i nieśmiałość była tylko przykrywką?
                - Nie ma mowy. Nigdzie nie idziesz! - powiedział twardo Liam.
                - Nie jesteś moim ojcem! Pójde tam gdzie chce, przeżyje i powiem wszystko Mirze. Trochę wiary w moje możliwości.
                Nagle we wszystkich korytarzach zamrugało światło. Zgasło na moment, żeby po chwili zabłysnąć całą swoją intensywnością. Zadziałałam błyskawicznie; wyrwałam Liamowi broń wsadzoną za pasek jego spodni i wycelowałam w jego pierś. Chłopak podniósł ręce do góry i spojrzał na mnie oszołomiony. Chciałam patrzeć na niego twardo, ale nie potrafiłam tego zrobić, bo sam jego widok wywoływał we mnie ciepłe uczucia. Ale nie mogłam się złamać.
                - Bierz Zacka - warknęłam.
                - Kate co Ty...
                - Powiedziałam, żebyś go wziął! - Chłopak przełknął ślinę i wyprostował się nieco jakby chciał zaznaczyć, że mimo wszystko góruje nade mną przynajmniej 30-stoma centrymetrami wzrostu.
                - Wiem, że nie strzelisz - powiedział. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować. Wtedy poczułam, że William wyrywa mi broń z ręki i celuje do Liama.
                - Ona może nie, ale ja tak - stwierdził. - Więc rób to co Ci ta mała despotka każe. - Mimo wszystko uchwyciłam w jego głosie ton rozbawienia. Podziękowałam mu spojrzeniem. Nie sądziłam, że kiedyś uciesze się tak bardzo, że ktoś celuje do chłopaka, którego ko...na którym mi zależy.
                - Liam, weź Zacka i pomóż mu wydostać się na zewnątrz. Wiem, że jesteś wściekły, ale to moja decyzja - odparłam.
                - Będziesz tego żałować - powiedział błagalnym głosem.
                - Możliwe. Ale chce znać prawde. Ktoś kogo znam może za tym stać. I nie zniosę myśli, że jeśli to on, to nie dowiem się wszystkiego.
                Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. Nawet Zack. Widocznie on też nie wiedział kto za tym stoi. Pewnie tylko Snake z nim rozmawiała. Jadowita żmija, skrzywiłam się na samą myśl o niej. Snake mówiła, że ten kogo zabił Zack to brat O'Dokeya. Dwóch mężczyzn, których zabił Bones w kamienicy, kiedy to pierwszy raz w życiu trzymałam w dłoni pistolet, mówiło coś o Harrisonie. Miałam mętlik w głowie. Nazwisko O'Dokey coś mi mówiło, tylko nie wiedziałam co. Teraz miałam się wszystkiego dowiedzieć. Liam ze skrzywioną miną wziął od Williama Zacka i ruszył wgłąb korytarza, posyłając mi wcześniej dziwnie szkliste spojrzenie. Sama zamrugałam parę razy, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że mam łzy w oczach. Przecież go jeszcze zobaczę. A przynajmniej to usilnie próbowałam sobie wmówić. Gdy chłopak zniknął za rogiem spojrzałam z napięciem na Williama.
                - Bez broni na nic się nie zdamy - powiedziałam.
                Chłopak podał mi pistolet, a sam z uśmiechem podciągnął nogawkę i wyciągnął zza skarpetki odpowiednio zabezpieczone noże. Przewróciłam oczami. Nawet po dokładnym przeszukaniu ten wariat zdołał ukryć gdzieś broń.
                - Idziemy - postanowił.
                Szliśmy ramie w ramie nasłuchując podejrzanych dźwięków. Gdy po zaledwie kilku minutach zobaczyliśmy wywarzone drzwi i obsypujący się tynk w miejscu gdzie kiedyś była równa framugi drzwi, wiedzieliśmy, że znaleźliśmy się we właściwym miejscu. William wszedł jako pierwszy do środka. Gdy usłyszałam jego śmiech odważyłam się spojrzeć do środka. Kilku mężczyzn, jednego z nich skojarzyłam z pierwszego spotkania z Noah po ciemnej karnacji, stało z głupimi uśmieszkami i przerośniętą jak dla mnie bronią w rękach, a w rogu stało kilka wytatuowanych mężczyzn i jedna kobieta, niektórzy z nich krwawili, ale wszyscy mieli wściekłe miny. Łatwo domyśliłam się kto należy do Red Snow, a kto jest nasz. Wypatrywałam Chara, ale żaden z nich nie był chociaż do niego podobny. Jednak nie poczułam ulgi. Miałam przeczucie, które sprawdziło się już po chwili.
                - Niestety żaden z uroczych tu ludzi nie chce nam powiedzieć gdzie jest ich przywódca - powiedział jeden o typowo irlandzkiej urodzie. Jedyne co go różniło to rozcięty na pół język, które wywołał w moim brzuchu dziwny ucisk. Słyszałam o czymś takim, ale w życiu nie widziałam na żywo 'jaszczurzego języka'. I musze przyznać, że w cholerę mnie to przerażało.
                - Hej Kate - powiedział Horan machając do mnie z uśmiechem. Był chyba jedyną osobą na świecie, która z pistoletem w dłoni wciąż wyglądał niewinnie.
                - Heeej - mruknęłam. Na widok Horana znowu zaczęłam myśleć o Bonesie, Maliku i Mirze. Tak cholernie się o nich bałam i ta nieświadomość mnie dobijała. - Macie jakieś informacje od reszty? - spytałam powstrzymując się od nerwowego obgryzania paznokci. Chłopak spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
                - Bones żyje. Reszta też - powiedział dziwnie ciepłym tonem.
                Zmarszczyłam brwi. Ulgę szybko wyparła podejrzliwość. Dlaczego zaczął od Bonesa? Czy myślał, że mnie i jego coś... Przecież Bones był dla mnie jak starszy, uciążliwy brat. Przyznaje, że dobrze zbudowany, ale nie myślałam o nim w ten sposób.
                - Ja...
                - Nigdy nie byłeś wart mojej miłości! - krzyknął nagle ktoś za nami. - Nie zasługujesz by żyć Ty nędzny biedaku!! Nienawidze Cie!
                Rozległ się huk wystrzału i po piersi Williama zaczęła rozlewać się czerwona plama powiększająca się w zastraszającym tempie. Chłopak opadł na ziemie z szeroko otwartymi oczami. Miał uchylone usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Opadłam na kolana z łzami w oczach chwytając chłopaka za drżącą ręke. Spojrzałam w bok i zobaczyłam dziewczynę z ogromną raną na brzuchu, która ledwo trzymała się na nogach. A jednak. Udało jej się zemścić. Zemścić za nieodwzajemnioną miłość. Spojrzałam na nią przez łzy i wycelowałam prosto w serce. To była przysługa dla Williama. I coś co zmieniło mnie na zawsze. Broń wystrzeliła powalając dziewczynę na ziemię. Tym razem uciszając Snake raz na zawsze.

sobota, 8 marca 2014

24. She's not a problem anymore

Kate

                Gdy człowiek jest zamknięty w czterech ścianach, bez światła i w zupełnej ciszy, ma aż za dużo czasu do myślenia. Czułam się uwięziona we własnym umyśle. Nie potrafiłam skupić się na jednej myśli, bo zaraz uderzała we mnie nowa. Chciałam po prostu wiedzieć. Jeśli mam umrzeć, nie chce robić tego nieświadoma. Chce wiedzieć czy Zack wciąż żyje i kto się za tym wszystkim kryje. Jaki udział ma w tym wszystkim Char i kim tak naprawdę jest Snake. Do mojej głowy przychodziły już tak absurdalne pytania, że zaczęłam się zastanawiać czy nie uderzyłam się w głowę w drodze do podziemi i tego nie zauważyłam. Jak mogłam w ogóle chociaż przez sekundę pomyśleć, że Bones ma z tym cokolwiek wspólnego? Nie wierzyłam, że mógłby być taki sam jak jego siostra. Snake była zła, a on... Nie był idealny, to prawda. Ale wydawało mi się, że zobaczyłam w nim kogoś więcej niż tylko chłopaka z gangu, który zabija bez mrugnięcia okiem. Było w nim coś więcej. Może chodziło o to, że zawsze był taki tajemniczy? Nigdy nie powiedział o sobie ani słowa. Niektóre informacje wydawały mi się wręcz zmyślone. Zastanawiało mnie to jak wszedł w ten świat. Nie sądziłam, żeby był jego częścią od urodzenia. Coś się musiało wydarzyć. Chciałabym wierzyć, że oboje dożyjemy chwili kiedy mogłabym go o to zapytać.
                Usłyszałam kroki i przyłapałam się na tym, że błagam w myślach o to, żeby to nie był Liam i Horan, kolejni więźniowie. Zgrzyt otwieranego zamka do mojej celi sprawił, że natychmiast zerwałam się z podłogi. Stanęłam w pozycji obronnej, z jedną nogą wysuniętą do przodu. Wiedziałam, że nie miało to najmniejszego sensu, ale to był odruch. Zmrużyłam oczy przez światło, które wlało się do środka z korytarza. Czyjeś ręce brutalnie wyciągnęły mnie ze środka nie mówiąc nawet słowa. Zobaczyłam, że z Williamem zrobili to samo jednak najpierw przeszukali go jakby obawiali się, że może ukrywać jeszcze gdzieś jakieś noże. Sądziłam, że zrobili to już wcześniej, więc zdziwiło mnie to. Naprawdę aż tak się go obawiali? Po tym, że jego w przeciwieństwie do mnie prowadziło aż trzech mężczyzn domyśliłam się, że tak. Prowadzili nas korytarzem pełnym identycznych do naszych cel. Moje serce biło jak oszalałe w piersi, a adrenalina krążyła w żyłach jak trucizna. Wprowadzili nas do dużego pomieszczenia o gołych ścianach i łańcuchach przytwierdzonych do nich w kilku miejscach. Ale to nie te przypominające narzędzia tortur metalowe zwoje sprawiły, że krzyknęłam. To zakrwawiony mężczyzna przypięty łańcuchami jak zwierzę, klęczący przodem do nas ze spuszczoną głową. Jego czarne włosy były spocone i tłuste, a na jego brodzie widoczny był spory zarost. Był w samych dżinsach, a jego umięśniona, pełna blizn i ran klatka piersiowa była wystawiona na widok. Jego brzuch był owinięty bandażami, które wydawały się być brudne i tak samo jak jego ciało, obryzgane krwią. Nie spojrzał na nas mimo, że wydawał się być przytomny. Co oni mu zrobili? Bandaż na jego brzuchu powinien dać mi do myślenia, ale byłam zbyt zdezorientowana, żeby teraz myśleć. Mężczyzna, który mnie trzymał, popchnął mnie na ziemię, a pozostali zrobili to samo z Williamem. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Spojrzałam na Williama, który badał czujnym wzrokiem pomieszczenie. Po co nas tu przyprowadzili? Nic z tego nie rozumiałam. Zauważyłam, że chłopak wpatruje się intensywnie w drugie drzwi, których wcześniej nie zauważyłam. Wstałam z ziemi i bardzo niepewnie zrobiłam krok w kierunku czarnowłosego mężczyzny.
                - Hej...ekhm - odchrząknęłam próbując zwrócić jego uwagę.
                Mężczyzna bardzo powoli podniósł głowę do góry. Zakryłam dłonią usta i natychmiast do niego podbiegłam, gdy rozpoznałam kto to. Zack.
                - Kate... - powiedział rozpaczliwie.
                W tym samym momencie drugie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka weszła Snake. Jej włosy upięte były w staranny kok, a jej ciało ubrane w czarny, skórzany kostium, który ściśle przylegał do jej kształtów. Zamknęła za sobą drzwi i potraktowała nas sztucznym uśmieszkiem. Dziwiło mnie to, że czuje się na tyle pewnie, żeby zostać z nami sam na sam. William na pewno mógłby ją zabić gołymi rękami.
                - Cóż za spotkanie prawda? - odparła.
                Dopiero teraz zauważyłam, że w jej dłoni spoczywał pistolet. To wyjaśniało dlaczego nie obawiała się mojego towarzysza. Skrzywiłam się i nie odpowiedziałam. Chciałam pomóc jakoś Zackowi, ale bałam się, że mnie postrzeli zanim zdążyłabym cokolwiek zrobić.
                - Willy Willy... Szkoda, że to wszystko się tak potoczyło... Mogliśmy stworzyć udaną parę. - Wydęła dolną wargę.
                - To Ty potrafisz kochać? - wydobył się chrapliwy, zmęczony głos Zacka, w którym pobrzmiewał głęboki sarkazm.
                - Zamknij się! - krzyknęła. Zaraz na jej twarzy pojawił się fałszywy uśmiech. Dreszcz przeszedł po moich plecach na myśl, że jeszcze niedawno siedziałam obok niej na kanapie, pijąc i śmiejąc się z kiepskich dowcipów Malika. - A teraz... Którego z nich wolałbyś zobaczyć martwego w pierwszej kolejności Ferguson? - spytała słodkim głosikiem. Ferguson?
                - Ciebie - Splunął i spojrzał na nią z nienawiścią. William miał skupiony wyraz twarzy. Miałam nadzieje, że wymyśli coś co powstrzyma tą psychopatkę.
                - Wiem koteczku. - Posłała mu całusa, a Zack spojrzał na nią z obrzydzeniem.
                - Ale najpierw chyba uświadomię wam kilka rzeczy. Chce zobaczyć wasze miny, gdy wam wszystko powiem. - Zaklaskała w dłonie. - A więc Katy...
                - Kate - warknęłam. Spojrzała na mnie lekceważąco.
                - Nieistotne. A więc Kaaate - zachichotała. - No i Willy oczywiście, moje kochanie... Zacznijmy od tego, że wasz Zack, ten za którym tak lataliście jest płatnym zabójcą, który zabił brata naszego przywódcy, bo ktoś mu to zlecił.
                Spojrzałam zaskoczona na Zacka. Spuścił wzrok i zacisnął szczękę. Nie spodziewałam się, że jego przeszłość może być aż tak mroczna.
                - Znaleźliście mnie w płonącym mieszkaniu Bonesa, bo sama je podpaliłam, wiedziałam, że po mnie przyjedzie. Musiałam dowiedzieć się co już wiecie. Zagrałam swoją rolę świetnie i nikt z was niczego się nie domyślił! - powiedziała z uśmiechem. Uniosłam brew. Ja i Mira od początku coś podejrzewałyśmy. Nie była z niej taka świetna aktorka jak jej się wydawało. - Niestety Mira musiała pojechać do Londynu, szkoda, trzeba ją tu będzie jakoś ściągnąć, bo ty i William nie wystarczycie, żeby zmusić Fergusona do mówienia.
                - Co chcecie z niego wyciągnąć? - spytałam patrząc na chłopaka z żalem. Już wiedziałam skąd te wszystkie rany. Torturowali go.
                - Oczywiście to kto zlecił mu zabicie brata O'Dokeya - powiedziała przewracając oczami.
                O'Dokey. Gdzieś już słyszałam to nazwisko. Miała już odezwać się ponownie kiedy światła w pomieszczeniu zamrugały. Dziewczyna zamarła i zmrużyła oczy. Po chwili światła zamrugały ponownie, żeby zgasnąć po kolejnych kilku sekundach. Wiedziałam co się teraz stanie. Rozległ się strzał, ale zdążyłam umknąć do rogu, miałam nadzieję, że William również. Nagle usłyszałam wrzask. I kolejny wystrzał.
                - William? - szepnęłam cicho.
                - Snake nie jest już problemem - usłyszałam jego głos. Odetchnęłam z ulgą. Wtedy odezwał się Zack.
                - Myślicie, że teraz tak po prostu uda się wam przeżyć? To dopiero początek. Nie wiem dlaczego zgasły światła, ale zapewniam was, że teraz rozpęta się prawdziwe piekło. Ktoś wtargnął do podziemi.

______________________________________________________________________

Na wypadek, gdyby ktoś nie orientował się do tej pory w bohaterach, wyjaśnię krótko:
Bones - Harry
William - Louis
Snake - Gemma
Zack - Ian Somerhalder

sobota, 1 marca 2014

23. The weight of us


Kate
                Snake. Wiedziałam, że nie powinniśmy jej ufać. Od samego początku podejrzewałam, że coś jest z nią nie tak. Nie sądziłam tylko, że może być tak niezrównoważona! Na samo wspomnienie momentu kiedy zobaczyła mnie i Bena, wchodzących do tego dziwnego pomieszczenia pełnego ekranów, i strzału z jej broni prosto w niczego niespodziewającego się chłopaka, w moich oczach zbierały się łzy. Skuliłam się jeszcze bardziej w malutkim pomieszczeniu, bez światła i dziwnym zapachu unoszącym się w powietrzu, który przypominał pleść. Mocno oplotłam rękoma zgięte kolana i wbiłam paznokcie w dłonie, żeby nie krzyczeć. Czułam się winna jego śmierci. On był tylko pionkiem w ich grze, zbędnym, gdy tylko dostaną to czego chcieli. Przerażała mnie myśl, że wciąż tak wiele nie wiedziałam! Zdążyłam tylko wyłapać strzępki rozmów dwóch, wywołujących strach w każdej mojej komórce mężczyzn, którzy brutalnie zaprowadzili mnie do mojej celi. Ktoś tym wszystkim kierował, tego byłam pewna. Nie wymienili imienia, ale mówili o tym kimś 'on', więc to nie mogła być Snake. Nie rozumiałam jak Bones i ona mogli być ze sobą spokrewnieni. Wiedziałam, że on też zabijał, potrafił to robić z zimną krwią, a jednak było w nim niewątpliwa cząstka, możliwe że bardzo mała, dobra. I wiem, że nigdy nie uczestniczyłby w czymś takim. Ci ludzie byli chorzy. Nienormalni. Popieprzeni.
                Mówili również o Zacku. A więc to tutaj był. Tutaj, więziony przez Red Snow. Nawet nie chciałam wiedzieć co mogli mu zrobić. Podważałam nawet możliwość, że żył. W takim piekle nikt długo by nie wytrzymał. Psychopaci. Miałam nadzieje, że nikt za mną nie poszedł. Nie zniosłabym, gdybym była winna kolejnej śmierci. Nie lubiłam Williama, ale to nie znaczyło, że chciałam, żeby przeze mnie zginął. Chociaż wątpiłam, żeby akurat on za mną poszedł. Odkąd tylko go zobaczyłam, miałam wrażenie, że zmyje się stąd przy pierwszej lepszej okazji. Nie był typem człowieka, któremu mogłabym zaufać. Byłam bliska ryku na myśl o martwym, zimnym ciele Liama. Modliłam się, żeby o mnie zapomniał. Żeby trzymał się z dala od tego miejsca. Myśl, że jego oczy mogły już nigdy nie zabłyszczeć, była dla mnie torturą. I Horan. Chociaż nie zdążyłam go zbyt dobrze poznać, wiedziałam, że Bones cierpiałby, gdyby coś mu się stało. O ile jemu samemu coś się nie stało. To, że nie wiedziałam co dzieje się z Mirą, Bonesem i Malikiem doprowadzało mnie do szału. Chciałam tylko wiedzieć, że wszyscy są bezpieczni. Potem... Potem niech zrobią ze mną co zechcą. Nie zależy mi na moim życiu tak bardzo jak na ich. Niektórzy z nich stali się częścią mnie, moimi przyjaciółmi...drugą rodziną.

***

                Nie wiedziałam ile minęło czasu odkąd mnie tu zamknęli. Równie dobrze mogło minąć kilkadziesiąt minut, jak i pare godzin. Mógł być nawet poranek! Modliłam się, żeby świt jeszcze nie nastał. Czułam, że do rana wszystko się skończy. Ktoś wygra, ktoś przegra. Ktoś umrze...ktoś przeżyje. Nie obchodziło mnie co stanie się ze mną. Myślałam o tym, przez którego to wszystko się zaczęło. O Zacku. Być może nigdy nie dowiem się o co w tym wszystkim chodziło. Nie dowiem się czy Char miał z tym jakiś związek. W duchu pragnęłam, żeby tak nie było. To dziwne, ale gdy go poznałam, odczuwałam przy nim te dziwne uczucie w brzuchu, motyle czy inne cholerstwa. Teraz wydawał się być tylką kolejną osobą z mojej przeszłości. Życia, które już mnie nie dotyczyło. Nawet jeśli przeżyję to już nie jako Kate, nie ta którą znała moja rodzina, Veronica i wszyscy z mojego rodzinnego miasta. Teraz byłam zupełnie inną Kate. To wszystko mnie zmieniło. Nie wiem czy na lepsze czy gorsze... I chyba nie chce tego wiedzieć.
                Nagle usłyszałam kroki. Wsłuchałam się uważnie i zajrzałam pod malutką szparę pod ciężkimi, metalowymi drzwiami. Dojrzałam zaledwie skrawek czyjegoś buta, nic co mogłoby mi zdradzić tożsamość tego kogoś. Chyba, że... Coś srebrnego błysnęło w podeszwie. To wyglądało jak jakiś mechanizm. Ostrze. Ostrze wysuwające się z buta na życzenie właściciela. William. To musiał być on. Ale nie był sam. Poznałam to po stłumionych głosach, rozpoznałam nawet warknięcie Williama. Nie rozumiałam co on tu robił. Wątpiłam, żeby przyszedł tu z mojego powodu. Raczej z ciekawości. Albo głupoty. Usłyszałam głośny zgrzyt, potem oddalające się kroki. Elektryzująca cisza wypełniła powietrze. Pochyliłam się jak najbardziej mogłam, niemal przykładając usta do brudnej podłogi w pobliżu drzwi.
                - William? - spytałam mając nadzieje, że się myle. Że to ktoś inny, a nie ten zakręcony na punkcie noży idiota.
                - Jeszcze żyjesz? Źle dla ciebie skarbie. - Usłyszałam stłumiony głos. Ale w 100% należący do Williama. - Jeśli oczekujesz, że nas stąd wyciągnę to przykro mi, ale muszę rozwiać Twoje nadzieje.
                - Przyzwyczaiłam się do zawodów. Dowiedziałeś się przynajmniej czegoś? - spytałam zrezygnowana.
                - Że Snake to suka.
                - Akurat to wiedziałam - burknęłam. Usłyszałam cichy śmiech.
                - Szkoda, że nie uświadomiłaś mnie troche wcześniej. Obyło by się bez tego wszystkiego - powiedział z czarnym humorem.
                - Nie byłabym tego taka pewna. To nie ona im przewodzi.
                - Więc kto?
                - Mężczyzna. Tylko tyle wiem - westchnęłam z niechęcią.
                - To już coś - mruknął. - Wiesz? Jak na zwykła amerykankę jesteś bardzo dzielna.
                Nie spodziewałam się z jego ust jakiegokolwiek komplementu. Kiedykolwiek. Ale to wcale nie poprawiło mi humoru. Jeśli William staje się miły to znaczy, że nie ma już nic do stracenia. Więc nie ma nadziei. Położyłam się skulona na zimnej posadzce i wysłałam cichą prośbę do najwyższego, żeby moi rodzice nigdy nie dowiedzieli się jak umarłam. Wolałabym, żeby żyli w przeświadczeniu, że zginęłam w wypadku samochodowym albo czymś równie normalnym, na co nie ma się wpływu. Bo na to miałam. Po prostu wybrałam tą drugą opcję zamiast zostawienia tego wszystkiego innym. Poczułam jakby gorąca krew Zacka ponownie rozlała się po moim ciele. Nie. Nigdy nie wybrałabym tej prostszej opcji. Może zmarnowałam poświęcenie Zacka, to że uratował mi wtedy życie. Ale nigdy nie będę żałowała, że chciałam ocalić jego.

***

Liam & Horan
                Dwóch młodych mężczyzn podążało śladami martwych ciał. Doskonale wiedzieli kto taki pozostawił je po sobie. Na wszystkich twarzach wymalowane było zaskoczenie. Nikt z nich nie spodziewał się śmierci. A tak szybko mógł działać tylko William. Ale ostatni trup okazał się wcale nie być martwym. Więc William musiał przechodzić tu niedawno, skoro biedak nie wykrwawił się jeszcze całkowicie z ogromną raną na szyi. Mężczyźni spojrzeli po sobie znacząco. Byli blisko. Wyższy z nich, miał zaciśnięte dłonie na broni. Był gotów strzelić do wszystkiego co się rusza poza swoim partnerem. Ten znacznie bardziej doświadczony, zajrzał za ścianę, gdzie korytarz skręcał i bardzo powoli zaczął kierować się w kierunku uchylonych drzwi. Coś było nie tak. Wydawało się jakby Red Snow wręcz zapraszali ich do środka. Blondyn rozejrzał się dookoła i zobaczył coś, co spodziewał się zobaczyć. Mała kamerką, idealnie wtapiająca się w tło. Posłał kpiący uśmiech teoretycznym obserwatorom jego poczynań i strzelił prosto w obiektyw. Naparł na drzwi i zamknął je z hukiem. Cichy dźwięk automatycznego zamka mówił sam za siebie. Liam spojrzał na niego zaskoczony. Chłopak wskazał na rozwaloną kamerę, która żałośnie zwisała teraz na jednym małym kablu. Nie minęło dużo czasu, a większość kamer w głównych tunelach została zniszczona. Teraz nie wiedzieli kiedy uderzą. Mieli element zaskoczenia, ale niewiele poza tym. Chyba, że... Nie miał pewności czy są jakiekolwiek szanse w ich sytuacji, ale warto spróbować. Wyciągnął telefon i zadzwonił do Miry. 4 razy. Każdy sygnał był krótki, żeby nie tracić więcej czasu. 4 sygnały. To oznaczało, że potrzebują wsparcia. Liam i Horan spojrzeli na siebie z nadzieję. Niczego w tej chwili nie potrzebowali tak bardzo jak wsparcia.

***

Mira
                Kiedy telefon zadzwonił po raz pierwszy, z trudem powstrzymałam się od odebrania. Jeden. Wszystko w porządku. Jednak telefon zadzwonił jeszcze 3 razy. Czekałam chwilę dla pewności, ale urządzenie milczało. Potrzebują wsparcia. Natychmiast wybrałam numer Noah. Tylko on mógł pomóc. Z irytacją stukałam palcami o ścianę. Malik był w sypialni z Bonesem, któremu z każdą chwilą się pogarszało. Uparciuch nie chciał się zgodzić na interwencję lekarzy. Twierdził, że to oznaka słabości i wolałby umrzeć. Pieprzony honorowy osioł!!! Najgorsze w tym wszystkim było to, że Malik podzielał jego zdanie i nawet argumenty, że prawdziwy przyjaciel zaciągnąłby go siłą do szpitala nie pomagały.
                - Halo? - usłyszałam zaspany głos swojego brata.
                - Noah! Potrzebuje Twojej pomocy! Oni są w siedzibie Red Snow, potrzebują wsparcia... Wyślij kogoś błagam!!! - krzyczałam do słuchawki spanikowanym głosem. Przez chwile panowała cisza.
                - Czy Ty też tam jesteś? - spytał tylko.
                - N-nie - wydukałam.
                - Podaj mi namiary. Wysyłam im swoich ludzi. Niech czekają w miarę możliwości. Wszyscy, którzy będą nie dalej niż 20 minut drogi na miejsce, przyjadą. Nie martw się Mira. Wyciągniemy ich z tego.
                - Dziękuje.
                Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć poza namiarami na Red Snow, które podał mi wcześniej Horan. Zsunęłam się po raz kolejny po ścianie i zamknęłam oczy. Teraz pozostawało mi tylko czekać.