środa, 9 lipca 2014

36. Betrayal

                Kiedy rano drzwi się otworzyły, na mojej twarzy nie pojawił się nawet ślad jakiejkolwiek emocji. Sama spisałam się już na straty i modliłam się o to, żeby szybko zorientowali się, że nic nie wiem i po prostu mnie zabili. Nie miałam siły walczyć. Nie byłam jak te heroiczne i nienaturalnie inteligentne dziewczyny z książek, które w takiej sytuacji zawsze umykały, udawało im się uciec, a na koniec jeszcze mściły się na swoich oprawcach. Ja myślałam realistycznie. Wiedziałam w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam i jak nikłe były moje szanse. Byłam przywiązana tak mocno, że nie potrafiłam ruszać palcami, całe ciało mnie bolało, a umysł wciąż był zamroczony po substancji, którą mi wczoraj podali. Nie byłabym w stanie się uwolnić. Wydaje mi się, że nawet mój głos nie działał w pełni sprawnie, więc co dopiero głowa.
                - Ślicznie dziś wyglądasz Kate- odezwał się intruz złośliwym tonem. Natychmiast rozpoznałam jego głos. O’Dokey. Liczyłam na to, że może ktoś inny będzie mnie przesłuchiwał. Albo może ktoś przyniósł mi wodę. Marzenia. - Nie odpowiesz na komplement?
                 Spojrzałam na niego tylko z pogardą. Wyglądałam jak straszydło, a on próbował tylko mnie sprowokować. Wciąż czułam zaschniętą krew w kąciku swoich ust, a siniaki na twarzy pulsowały lekko; zapewne na samą myśl o tym, że zaraz pojawią się na nich nowe. Jakim potworem trzeba być, żeby skazać kogoś na takie warunki? Przypomniałam sobie o mężczyźnie, którego gang z Londynu więził w celi, o którym opowiadała mi Mira. Ci ludzie byli psychiczni. Traktowali ludzi gorzej niż zwierzęta, zamykając ich w ciasnych pomieszczeniach i zostawiając ich na pewną śmierć. Czułam, że jeśli zaraz nie pójdę do toalety, to prawdopodobnie sama przegryzę zębami liny, żeby tylko stąd uciec i dostać się do najbliższej łazienki.
                - Zadam Ci kilka pytań, dobrze? - spytał tak niewinnym, miękkim tonem jakby mówił to do kochanki, a nie pobitej dziewczyny, która nie ma dla niego żadnego znaczenia. Pokręciłam przecząco głową. - Dlaczego? - zaśmiał się, bo wiedział, że i tak w końcu się zgodzę.
                - Po moim trupie - powiedziałam szorstkim, ochrypłym głosem. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie z litością.
                - Masz rację. Po twoim trupie. - Zaśmiał się z własnego żartu, jakby uważał, że jest bardzo zabawny. Pochylił się nade mną tak blisko jakby chciał mnie pocałować. Jego oczy były zimne jak lodowiec, nie było w nich krztyny ciepła. Ten człowiek był tak pełen chęci i potrzeby zemsty, że po drodze stracił samego siebie. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie nawet krztyny współczucia dla niego z powodu jego straty. Char potrafił poradzić sobie ze śmiercią brata. On najwyraźniej nie. - Umówmy się tak, za każde pytanie na które odpowiesz, spełnię jedno twoje życzenie…jeśli zechce. Zgadzasz się? - Nie odezwałam się, ale moje milczenie najwyraźniej uznał za potwierdzenie, bo kontynuował kompletnie niezrażony. - Zacznę od najprostszego, gdzie jest siedziba gangu Noah?
                - Nie wiem.
                Szorstka, duża dłoń spotkała się z moim policzkiem, a moja skóra zdawała się stanąć w ogniu. Obróciłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Człowiek nie wie ile siedzi w nim nienawiści dopóki nie znajdzie się w takiej sytuacji. Ja miałam wrażenie, że cała składam się z nienawiści, rozgarzenej do czerwoności i niemal namacalnej. Kiedyś pewnie wypaplałabym wszystko, płacząc przy tym jak mała dziewczynka. Ale już nią nie byłam. Dorosłam i lojalność w stosunku do przyjaciół nie pozwalała mi płaszczyć się przed tym potworem. O’Dokey uśmiechnął się jakbym była małym, nieposłusznym dzieckiem, któremu on musi przemówić do rozsądku.
                - Jesteś pewna? Może zapytam jeszcze raz, gdzie ukrywają się ludzie Noah? Są na wyspach brytyjskich czy znowu uciekli mi do Stanów? Odpowiedz. Na pewno chce Ci się pić - dodał z błyskiem w oku. Zacisnęłam zęby. Mógłby mi obiecywać cuda, a ja wiedziałam, że i tak nie zamierzał dotrzymywać swoich obietnic. Tak czy siak nie wyjdę stąd żywa.
                - Nie wiem.
                Pociągnął mnie za włosy i odchylił moją brodę do góry. Ból, który towarzyszył temu uczuciu był jedynie odrobinę bardziej znośny niż ucisk w moich poobijanych żebrach. Spojrzał na mnie z niemą groźbą w oczach. Za chwilę jakby wszystko zniknęło i na jego ustach pojawił się na powrót ten spokojny uśmieszek, który zwykle mają młodzi ojcowie patrząc na swoje dzieci.
                - Zła odpowiedź. Ale dam Ci kolejną szansę słonko. Co zrobili z moimi ludźmi? Zabili wszystkich czy ktoś został albo może uciekł? Patrz na mnie jak do Ciebie mówię! - krzyknął głosem, który był zdolny zmrozić każdą cząsteczkę dookoła. Spojrzałam mu pewnie w oczy w myślach obrzucając go obelgami na dźwięk, których moja mama dostałaby chyba wylewu.
                - Zabili co do jednego - skłamałam bez mrugnięcia. Spojrzał na mnie zaskoczony tym, że odpowiedziałam i pewnie dlatego nawet nie pomyślał o tym, że mogę kłamać. Pewnie by się uśmiechnął, gdyby nie to, że odpowiedź wcale nie była taka jaką chciał uzyskać.
                - Grzeczna dziewczynka. Jesteś pewna? - Pokiwałam głową. - Drake! Przynieś szklankę wody! - zawołał, a po chwili pojawił się w środku niski i szczupły mężczyzna, który spojrzał na mnie z niepokojem i lekkim współczuciem, ale zaraz odwrócił wzrok i podał naczynie O’Dokeyowi. Drzwi ponownie się zamknęły i zostałam sama ze swoim prześladowcą. Podstawił szklankę pod moje usta, a ja bez zastanowienia zaczęłam pić. Nawet jeśli dodali by tam czegoś to chyba lepiej dla mnie, prawda? Szybciej będę miała to z głowy i zasnę wiecznym snem z dala od tego wszystkiego. - Resztę zostawimy na potem, skoro zaczęłaś mówić. Podaj mi wszystkie nazwiska ludzi, którzy w tym uczestniczą. - Teraz chyba spodziewał się, że pójdzie łatwo. Podniosłam kąciki ust lekko ku górze, mimo że miałam raczej ochotę płakać z bólu.
                - Nie. - To jedno jedyne słowo starło uśmiech z jego ust i znowu stał się potworem. Spoliczkował mnie, tym razem jeszcze mocniej, aż zakręciło mi się w głowie.
                - Nazwiska - warknął.
                - Nie.
                Cały czas patrząc mi w oczy sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nóż, który wyglądem przypominał nieco ‘zabawki’ Williama. Starałam się zdusić jęk paniki. To by go tylko ucieszyło. Przez chwilę obracał ostry przedmiot w dłoniach jakby chciał dokładnie się mu przyjrzeć, a potem bez ostrzeżenia przyłożył go prosto do mojej szyi, a ostre krawędzie zahaczyły o moją skórę, lekko ją przecinając. Jak na razie miałam szczęście, ze zrobił to tak lekko, że nie miałabym po tym nawet blizny. Jeśli bym to przeżyła. Ale to wystarczyło, żeby moje serce przyspieszyło, a w ustach pojawił się cierpki smak żółci. Smak strachu.
                 - Nazwiska - powtórzył z morderczą miną. Widziałam w jego oczach, że musiał się powstrzymywać, żeby od razu nie zatopić noża w moim gardle. Jego ręce aż drżały od chęci zrobienia tego.
                - Nic Ci nie powiem. Uznaj, że nie wiem - powiedziałam resztkami odwagi.
                - Ostatnie pytanie w takim razie księżniczko. I twoja ostatnia szansa. Pewnie chcesz wrócić do swojej rodziny. Nie odmawiaj sobie tej szansy Kate. Gdzie jest Zack?
Zaraz umrę. Nigdy nie sądziłam, ze umrę zabita przez przywódcę gangu, szantażowana i pobita, traktowana jak śmieć i  bez żadnej wartości poza wiedzą, którą posiadałam o wrogim gangu. Wyobrażałam sobie raczej, że umrę jako staruszka, mąż będzie mnie trzymał za rękę, a moje dzieci będą próbowały się uśmiechać, żeby nie pokazywać jak bardzo boli je to, że odchodzę. A ja spojrzę na nich miłością po raz ostatni i zamknę oczy na zawsze. Romantyczny scenariusz, który zdążyłby się na pewno, gdybym nigdy nie wyjechała ze swojego rodzinnego miasta. Ale przynajmniej poznałam prawdziwą miłość. Nieważne, że nieodwzajemnioną. Dla takiej miłości i przyjaciół warto było umrzeć.
                - Nie wiem.
                 Wiedziałam co teraz nastąpi. I byłam cholernie przerażona i jednocześnie gotowa na to. Nóż zatopił się nieco głębiej w mojej skórze i nagle do środka wtargnął ktoś nowy, odwracając uwagę O’Dokeya ode mnie. Nie odważyłam się odetchnąć, bo nóż wciąż był blisko mojego gardła. Skaleczył mnie w takim miejscu, że póki to było tylko draśnięcie, nic mi nie groziło. Ale wiedziałam, ze jak tylko ten człowiek wyjdzie to on dokończy to co zaczął. A może nie będzie nawet na to czekał.
                - Czego znowu?! - wybuchnął mój oprawca.
                - Dowiedziałeś się już czegoś? - spytał ten ktoś. Zamarłam. Nie. On nie może być w to zamieszany. Nie on. Nie zniosę tego! Czy nie dość się już wycierpiałam? Czy ten głos, może należeć do kogokolwiek innego tylko nie do…
                - Charlson mówiłem, żebyś mi nie przeszkadzał - burknął. - Ale skoro taki jesteś mądry to może sam się jej zapytasz? - To mówiąc przesunął się, żeby chłopak mógł mnie zobaczyć, bo wcześniej zasłaniał mnie własnym ciałem. Spojrzałam prosto w jego oczy zmęczonym spojrzeniem, w którym była zapewne tylko prośba o szybką śmierć. I uczucie zdrady. Mimo wszystko miałam do niego pewną ilość zaufania i nie sądziłam, że… Czułam się jak przejechana przez walec drogowy. Wypruta z wszystkiego. I pusta.
                Oczy Chara rozszerzyły się tak bardzo jakby miały zaraz wyskoczyć. Jego twarz zrobiła się cała czerwona, a w oczach pojawiła się głęboka panika, szok i ból, wszytko to zmieszane z wściekłością, która chyba nie dorównywała nawet temu co czuł jego brat.
                - CO ONA TU ROBI?! – krzyknął tak głośno i wściekle, że nawet O’Dokey się wzdrygnął. – Odbiło Ci?! Ja ją znam, nie masz prawa jej tu więzić nieważne jakie wiadomości mogłaby Ci przekazać! Uwolnij ją w tej chwili!! - ryknął i przemierzył cały pokój, żeby szarpnąć swojego brata za koszulkę.
                - Nie za dużo sobie pozwalasz smarkaczu? Mogę robić co mi się podoba i nie obchodzi mnie czy to ją znasz albo czy to twoja dziewczyna. Zabije ją i nic nie możesz z tym zrobić  - warknął odpychając go od siebie gwałtownie. Char zachwiał się gwałtownie, ale to nie znaczyło, że zamierzał się poddać.
                 - Zobaczymy! Całkowicie już zwariowałeś! - krzyknął po czym ponownie pociągnął go za koszulkę i rzucił o ścianę.
                Pisnęłam ze strachu. Oboje zaczęli okładać się pięściami, walcząc z taką wściekłością jakby byli sobie obcy, a w ich żyłach nie płynęła ta sama krew. Patrzyłam z przerażeniem jak pięść przywódcy trafia prosto w szczękę Chara, ale ten nie pozostał mu dłużny. Wkrótce oboje byli pokryci krwią, zarówno swoją jak i przeciwnika. Ich ubrania były poszarpane i wielokrotnie myślałam już, że któryś nie przeżyje, ale wtedy zadawał kolejny cios. Cała się trzęsłam i nie potrafiłam wydać z siebie najcichszego dźwięku, zbyt przerażona, żeby normalnie funkcjonować. Obrzucali się wyzwiskami i obwiniali jeden drugiego o śmierć brata. Nigdy nie słyszałam wrzasków tak pełnych złości, bólu i gniewu. Char dorównywał swojemu bratu siłą chyba tylko dlatego, że kierowało nim tyle silnych emocji, że był teraz nieprzewidywalny i agresywny. Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszło kilku mężczyzn. Połowa zajęła się rozdzielaniem bijących się braci, a reszta zaczęła mnie rozwiązywać. Nie wiedziałam co się dzieje, ale po ich minach poznałam, że wcale nie chcą mnie uwolnić, tylko po prostu mnie stąd zabrać. Nie miałam odwagi protestować, ale kiedy wychodziłam krzyknęłam imię Chara tak rozpaczliwie, że ten odwrócił się w moim kierunku ze strachem, a jego brat wykorzystał jego uwagę i zaatakował. Nie zobaczyłam co stało się dalej, bo mężczyźni wzięli mnie pod ramiona i zaczęli ciągnąć na zewnątrz. Łzy lały się po moich policzkach, ale nic nie mogłam zrobić. Nie uroniłam łzy kiedy śmierć patrzyła mi prosto w oczy, ale kiedy chodziło o kogoś na kim mi zależało… Dostałam ataku paniki i szału. Wyrywałam się mężczyznom, mimo że to było równie mądre co pchanie ściany, nie miałam z nimi żadnych szans. Wsadzili mnie do innej celi i zamknęli bez słowa. Nogi się pode mną ugięły i opadłam na ziemię trzęsąc się i oddychając tak szybko, że cała klatka piersiowa zaczęła mnie boleć, a żebra dawały o sobie znać przy każdym wdechu. Skuliłam się na zimnej podłodze i zamknęłam oczy. W oddali wciąż słyszałam krzyki i dźwięki szarpaniny. Każda sekunda była teraz dla mnie piekłem.
***

                Obudziłam się kiedy usłyszałam jakiś dźwięk, który przypominał szelest łańcuchów. Otworzyłam oczy, ale nic nie zobaczyłam bo cela była pogrążona w ciemnościach. Spojrzałam w kierunku małego pomieszczenia, w którym była bardzo prymitywna, ale jednak toaleta rozważając ukrycie się tam. Ta toaleta uratowała mi życie, bo nie wytrzymałabym dłużej z pełnym pęcherzem. Pozostawała jeszcze kwestia tego, ze byłam głodna jak diabli i zapewne właśnie przyszedł ktoś, żeby mnie dobić, ale kto by się tam przejmował. Podniosłam się z trudem i zaczęłam czołgać się w kierunku jej kierunku, bo właśnie ktoś otwierał drzwi od mojej celi. Nie zdążyłam i ten ktoś zdążył wejść do środka. Poruszał się bardzo ostrożnie i cicho, jakby bał się zdradzić swoją obecność.
                - Kate? - usłyszałam cichy szept i fala ulgi zalała mnie tak gwałtownie, że zachciało mi się płakać. Char. Przeżył. Ale co on tu robi?
                - Jestem tu - szepnęłam. Chłopak znalazł się obok mnie błyskawicznie i odnalazł dłońmi moje ramiona. Delikatnie przyciągnął mnie do swojej piersi, a ja zaciągnęłam się jego znajomym zapachem. Doskonale pamiętałam zapach jego bluzy. Taki sam wydzielała ta, którą mi pożyczył i którą nosiłam kiedy postrzelono Zacka.
                - Wszystko będzie dobrze, uciekniemy stąd, wszystkim się zająłem tylko musisz znaleźć siłę, żeby stąd wyjść, proszę Cie Kate, damy rade - powiedział do mojego ucha. Zamarłam. Uciec? Nie brałam takiej możliwości nawet przez chwilę pod uwagę. Naprawdę była na to szansa? Mogłam wrócić do domu… gdziekolwiek by on nie był? Mój oddech przyspieszył, a całe ciało wypełniło się nadzieją, która dała mi siłę.
                - Zgoda - szepnęłam słabym, ale zdecydowanym głosem.
                Char pomógł mi wstać i wyprowadził mnie z celi. Wszystko było pogrążone w ciemnościach. Poruszaliśmy się dotykając ścian i trzymając się za ręce, żeby się nie zgubić. Staraliśmy się być cicho i nie wydawać żadnych dźwięków. Adrenalina buzowała mi w żyłach, bo cały czas wydawało mi się, że O’Dokey wyskoczy zza zakrętu i zabije nas obu. Nie wierzyłam kiedy Charowi udało się nas wydostać przez tylne wyjście budynku i poczułam lodowate, nocne powietrze na swojej skórze. Miałam ochotę krzyczeć z radości, ale to nie był jeszcze koniec. Zaczęliśmy biec kiedy usłyszeliśmy za sobą czyjś krzyk. Nie. Nie mogą. Nie teraz kiedy jesteśmy tak blisko wolności. Biegliśmy ile sił w nogach w kierunku świateł latarni, które majaczyły w oddali kiedy nagle rozległ się huk strzału. Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam w bok. Na ciało Chara leżące bez ruchu na ziemi. Z którego uchodziły resztki życia. Spojrzałam w kierunku, z którego padł strzał. W końcu to zrobił. Zabił własnego brata. Krew na piersi chlopaka sprawiła, ze ugięły się pode mna nogi. Za sekundę nadejdzie koniec. Kolejna osoba umarła z mojej winy, a ja zapłacę za to cenę. Zapłacę własnym życiem.

_______________________________________

Bardzo Wam dziekuje za tyle milych komentarzy pod ostatnim rozdziałem, mili mnie zaskoczyliście i pobiliscie rekord i to ze sporym zapasem ;** Zapraszam Was jak zwykle do wyrażenia opini pod #LostFF ;)