Ktoś
mógłby pomyśleć, że po tym wszystkim samotność będzie dla mnie
błogosławieństwem. Tylko, że wcale tak nie było. Czułam się samotna i sama nie
wiedziałam za co mam się zabrać. Czy powinnam wrócić do rodziców? Jeżeli
chciałabym tu zostać musiałabym znaleźć pracę i to jak najszybciej. A jeśli
poleciałabym do Glasgow… Po prostu nie byłam pewna czy oni na pewno chcieliby,
żebym tam z nimi była. Nie śmiałam nawet twierdzić, że jestem jedną z nich.
Byłam bardziej intruzem. Wiem, że Malik zapraszał mnie wielokrotnie, a Mira też
nie miałaby raczej nic przeciwko, ale… Mimo wszystko po prostu nie czułam, że
do nich pasuję. Byłam rozdarta między dwoma światami. A ostatnio dostawałam
paranoi, bo wydawało mi się, że co chwilę ktoś mnie obserwuje. Skończyło się
tym, że już 3 dzień nie wychodzę z domu i odżywiam się marnymi resztkami z
lodówki. Wystarczyło, że spojrzałam przez okno, a miałam wrażenie, że widzę
O’Dokeya. Kiedy byłam sama, cała odwaga mi przeszła. Chciałam znowu odwiedzić
Bonesa, ale dostawałam dziwnych dreszczy na samą myśl o dwóch ulicach, które
musiałabym przejść sama, bo busy nie dojeżdżały tak daleko, a nie było mnie
stać na taksówkę. Kopnęłam ze złością puste pudło, które walało się po
podłodze. Dlaczego zachowuje się jak tchórz? Nie bałam się pociągnąć za spust i
patrzeć mordercom prosto w twarz, dlaczego więc miałbym bać się głupich
odwiedzin w szpitalu? Jestem niepoważna. Minęło już tyle czasu, a nic się nie
działo. Zostały 2 tygodnie do Bożego Narodzenia, a w powietrzu czuło się
atmosferę świąt. Jeżeli O’Dokey rzeczywiście będzie chciał się zemścić to chyba
nie zrobi tego teraz? Z resztą pewnie odzyskuje dopiero siły, nie zebrałby zbyt
wielu ludzi w tak krótkim czasie. Poza tym dlaczego mieliby polować akurat na
mnie? Nie jestem nikim cennym, a informacje, które posiadam też są dosyć
okrojone. Nie mają powodów, żeby coś mi zrobić. Z resztą ludzie Noah chyba
daliby mi jakąś ochronę albo kazaliby schronić się u nich jeśliby było jakieś
zagrożenie.. A dali mi zupełnie wolną rękę. Więc na pewno jestem bezpieczna.
W końcu się trochę uspokoiłam i odetchnęłam głęboko. Koniec świrowania. Jakby coś miało się stać, stałoby się już dawno temu. A ja jestem samotna i po prostu potrzebuje z kimś porozmawiać. Najbliżej był Bones. A fakt, że to był właśnie on, a nie nikt inny jeszcze pogłębiał moją potrzebę wyjścia w końcu z domu z wysoko podniesioną głową. Była 16, więc przewidywałam, że jeśli się pospieszę to spokojnie zdążę jeszcze na czas odwiedzin. Przebrałam się ekspresowo w coś ciepłego i narzuciłam na swój gruby szary sweter płaszczyk. Kozaki za kolano miały mnie ochronić na wypadek jakby zaczął padać śnieg. Zima pojawiła się tak szybko, że nawet nie zdążyłam się zorientować kiedy to się stało. Śnieg był tylko kwestią czasu, a święta zbliżały się wielkimi krokami. Wciąż nie podjęłam decyzji dotyczącej mojego wyjazdu do rodziców. Po pierwsze nie byłam nawet pewna czy do tego czasu nie zabraknie mi środków na bilet. Teraz wiedziałam jak czują się ludzie, nad którymi wisi groźba nie wrócenia do ojczystego kraju. Wyszłam z domu i owinęłam się szczelnie szalikiem, bo zimny wiatr bez trudu przenikał grube warstwy mojej garderoby i potrzebowałam pilnie dodatkowej ochrony. Prawie spóźniłam się na przystanek, ale udało mi się dobiec w ostatniej chwili. Było mi trochę głupio, bo ostatnimi dniami byłam tak roztargniona, że prawie wcale nie myślałam o stanie Bonesa. Teraz kiedy w końcu zaczęłam o tym myśleć, błagałam w myślach, żeby mu się poprawiło. On był silny, ale nie wiem czy na tyle, żeby da radę jeśli musiałby jeździć na wózku. Nawet jeśli nie byłoby to na zawsze
Wysiadłam z busa i natychmiast zadrżałam. Nie tylko z zimna. Na drugim końcu ulicy stało dwóch mężczyzn ubranych w całości na czarno. Czułam na sobie ich spojrzenie. To tylko moja wyobraźnia. Nikt mi nic nie zrobi. Żałowałam, że wybrałam się o takiej porze. Dochodziła 17 i było już prawie całkowicie ciemno przez obecną porę roku. Latarnie dawały złudzenie, że ulice są oświetlone i wszystko widać. Ruszyłam pewnym siebie krokiem po drugiej stronie ulicy. Nawet nie patrzyłam w ich stronę. Tylko raz odważyłam się spojrzeć. W tym samym momencie z nieba spadły pierwsze w tym roku płatki śniegu. Moje serce zabiło szybciej. Nikogo tam nie było. Rozejrzałam się dookoła siebie. Pusto. Jeszcze przed chwilą byli tu ludzie, którzy wracali z pracy czy z miasta. Teraz ulica opustoszała. Skręciłam w boczną ulicę. I wtedy ich zobaczyłam. Oparci swobodnie o jakiś budynek. Jeden z nich palił papierosa, a drugi był wyraźnie znudzony. Przystanęłam. Nie ulegało wątpliwościom, że czekali na mnie, bo na mój widok odsunęli się od ściany, a ten pierwszy zgasił papierosa butem. Spróbowałam przejść na drugą stronę, ale ten drugi zagrodził mi drogę. Zacisnęłam zęby i dyskretnie sięgnęłam do torebki, gdzie schowałam ostry nóż kuchenny. To że przed wyjściem czułam się bezpiecznie nie znaczyło, że zamierzałam wyjść niezabezpieczona. Dziękowałam w duchu za swoją przezorność.
- Czego chcecie? - spytałam pewnym siebie, twardym głosem. Śmieszne było twierdzić, że mogę ich w jakikolwiek sposób przestraszyć jednak jeszcze mniejsze szanse miałabym, gdybym poddała się na starcie. Nie tego nauczyłam się od chłopaków i Miry.
- My? My nic od Ciebie nie chcemy. To szef Cię chce. Na razie jeszcze żywą - powiedział jeden z nich. Miał wielką podłużna bliznę biegnącą od kącika jego prawego oka przez cały policzek aż do krawędzi jego brody. Wyglądało to jakby łza wyżarła jego skórę spływając z jego brody i kończąc na ziemi.
- Kto jest waszym szefem? - spytałam powoli się cofając. Chciałabym móc powiedzieć, że tego nie zauważyli, ale każdy mój krok równał się ich dwóm. Zacisnęłam dłoń na rączce noża gotowa użyć go jeśli zbliżą się do mnie na wyciągnięcie ręki.
- Tego chyba nie musimy Ci mówić.
W tym momencie obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach. Nie miałam żadnych szans. Moje nogi były za krótkie. Zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów kiedy jeden z nich złapał mnie od tyłu. Zaczęłam się mu wyrywać i w sekundę wyjęłam z torebki nóż i wbiłam go prosto w jego brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół z krzykiem i puścił mnie tak, że poleciałam do przodu na twarz. Ręce w ostatnie chwili zdążyły ochronić moją głowę i zamortyzowały upadek, ale nóż, który trzymałam wypadł mi z ręki i potoczył się jakiś metro od zasięgu moich rąk. Ktoś kopnął mnie plecy przez co wygięłam się i obróciłam na bok, kuląc się z bólu. Drugi z napastników wyglądał na wściekłego i kopnął mnie jeszcze raz w brzuch. Przegryzłam sobie policzek kiedy poczułam gwałtowną falę bólu, która mnie zemdliła i w moich ustach pojawiła się krew. Spojrzałam na niego załzawionymi i pełnymi nienawiści oczami.
- Żałuję, że szef nie kazał Cię zabić - powiedział chwytając mnie za włosy i ciągnąc do góry. Zawyłam z bólu i zaczęłam na oślep okładać go pięściami. Mężczyzna drugą ręką bez problemu chwycił ba moje nadgarstki i podciągnął mnie na wysokość swoich oczu. Bez zastanowienia naplułam mu w twarz i z nienawiścią kopnęłam go w krocze. Ale to nie wystarczyło. Bowiem od drugiej strony podjechał czarny samochód idealnie wtapiający się w tło, który zatrzymał się z piskiem opon. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a mężczyzna wrzucił mnie do środka jak szmacianą lalkę. Potem poczułam jak ktoś wbija mi coś ostrego szyję i natychmiast poczułam się senna. Ciemność całkowicie przesłoniła mi wszystko w przeciągu kilku sekund.
W końcu się trochę uspokoiłam i odetchnęłam głęboko. Koniec świrowania. Jakby coś miało się stać, stałoby się już dawno temu. A ja jestem samotna i po prostu potrzebuje z kimś porozmawiać. Najbliżej był Bones. A fakt, że to był właśnie on, a nie nikt inny jeszcze pogłębiał moją potrzebę wyjścia w końcu z domu z wysoko podniesioną głową. Była 16, więc przewidywałam, że jeśli się pospieszę to spokojnie zdążę jeszcze na czas odwiedzin. Przebrałam się ekspresowo w coś ciepłego i narzuciłam na swój gruby szary sweter płaszczyk. Kozaki za kolano miały mnie ochronić na wypadek jakby zaczął padać śnieg. Zima pojawiła się tak szybko, że nawet nie zdążyłam się zorientować kiedy to się stało. Śnieg był tylko kwestią czasu, a święta zbliżały się wielkimi krokami. Wciąż nie podjęłam decyzji dotyczącej mojego wyjazdu do rodziców. Po pierwsze nie byłam nawet pewna czy do tego czasu nie zabraknie mi środków na bilet. Teraz wiedziałam jak czują się ludzie, nad którymi wisi groźba nie wrócenia do ojczystego kraju. Wyszłam z domu i owinęłam się szczelnie szalikiem, bo zimny wiatr bez trudu przenikał grube warstwy mojej garderoby i potrzebowałam pilnie dodatkowej ochrony. Prawie spóźniłam się na przystanek, ale udało mi się dobiec w ostatniej chwili. Było mi trochę głupio, bo ostatnimi dniami byłam tak roztargniona, że prawie wcale nie myślałam o stanie Bonesa. Teraz kiedy w końcu zaczęłam o tym myśleć, błagałam w myślach, żeby mu się poprawiło. On był silny, ale nie wiem czy na tyle, żeby da radę jeśli musiałby jeździć na wózku. Nawet jeśli nie byłoby to na zawsze
Wysiadłam z busa i natychmiast zadrżałam. Nie tylko z zimna. Na drugim końcu ulicy stało dwóch mężczyzn ubranych w całości na czarno. Czułam na sobie ich spojrzenie. To tylko moja wyobraźnia. Nikt mi nic nie zrobi. Żałowałam, że wybrałam się o takiej porze. Dochodziła 17 i było już prawie całkowicie ciemno przez obecną porę roku. Latarnie dawały złudzenie, że ulice są oświetlone i wszystko widać. Ruszyłam pewnym siebie krokiem po drugiej stronie ulicy. Nawet nie patrzyłam w ich stronę. Tylko raz odważyłam się spojrzeć. W tym samym momencie z nieba spadły pierwsze w tym roku płatki śniegu. Moje serce zabiło szybciej. Nikogo tam nie było. Rozejrzałam się dookoła siebie. Pusto. Jeszcze przed chwilą byli tu ludzie, którzy wracali z pracy czy z miasta. Teraz ulica opustoszała. Skręciłam w boczną ulicę. I wtedy ich zobaczyłam. Oparci swobodnie o jakiś budynek. Jeden z nich palił papierosa, a drugi był wyraźnie znudzony. Przystanęłam. Nie ulegało wątpliwościom, że czekali na mnie, bo na mój widok odsunęli się od ściany, a ten pierwszy zgasił papierosa butem. Spróbowałam przejść na drugą stronę, ale ten drugi zagrodził mi drogę. Zacisnęłam zęby i dyskretnie sięgnęłam do torebki, gdzie schowałam ostry nóż kuchenny. To że przed wyjściem czułam się bezpiecznie nie znaczyło, że zamierzałam wyjść niezabezpieczona. Dziękowałam w duchu za swoją przezorność.
- Czego chcecie? - spytałam pewnym siebie, twardym głosem. Śmieszne było twierdzić, że mogę ich w jakikolwiek sposób przestraszyć jednak jeszcze mniejsze szanse miałabym, gdybym poddała się na starcie. Nie tego nauczyłam się od chłopaków i Miry.
- My? My nic od Ciebie nie chcemy. To szef Cię chce. Na razie jeszcze żywą - powiedział jeden z nich. Miał wielką podłużna bliznę biegnącą od kącika jego prawego oka przez cały policzek aż do krawędzi jego brody. Wyglądało to jakby łza wyżarła jego skórę spływając z jego brody i kończąc na ziemi.
- Kto jest waszym szefem? - spytałam powoli się cofając. Chciałabym móc powiedzieć, że tego nie zauważyli, ale każdy mój krok równał się ich dwóm. Zacisnęłam dłoń na rączce noża gotowa użyć go jeśli zbliżą się do mnie na wyciągnięcie ręki.
- Tego chyba nie musimy Ci mówić.
W tym momencie obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach. Nie miałam żadnych szans. Moje nogi były za krótkie. Zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów kiedy jeden z nich złapał mnie od tyłu. Zaczęłam się mu wyrywać i w sekundę wyjęłam z torebki nóż i wbiłam go prosto w jego brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół z krzykiem i puścił mnie tak, że poleciałam do przodu na twarz. Ręce w ostatnie chwili zdążyły ochronić moją głowę i zamortyzowały upadek, ale nóż, który trzymałam wypadł mi z ręki i potoczył się jakiś metro od zasięgu moich rąk. Ktoś kopnął mnie plecy przez co wygięłam się i obróciłam na bok, kuląc się z bólu. Drugi z napastników wyglądał na wściekłego i kopnął mnie jeszcze raz w brzuch. Przegryzłam sobie policzek kiedy poczułam gwałtowną falę bólu, która mnie zemdliła i w moich ustach pojawiła się krew. Spojrzałam na niego załzawionymi i pełnymi nienawiści oczami.
- Żałuję, że szef nie kazał Cię zabić - powiedział chwytając mnie za włosy i ciągnąc do góry. Zawyłam z bólu i zaczęłam na oślep okładać go pięściami. Mężczyzna drugą ręką bez problemu chwycił ba moje nadgarstki i podciągnął mnie na wysokość swoich oczu. Bez zastanowienia naplułam mu w twarz i z nienawiścią kopnęłam go w krocze. Ale to nie wystarczyło. Bowiem od drugiej strony podjechał czarny samochód idealnie wtapiający się w tło, który zatrzymał się z piskiem opon. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a mężczyzna wrzucił mnie do środka jak szmacianą lalkę. Potem poczułam jak ktoś wbija mi coś ostrego szyję i natychmiast poczułam się senna. Ciemność całkowicie przesłoniła mi wszystko w przeciągu kilku sekund.
***
Obudziłam
się z bólem głowy, który można by porównać do wiercenia dziury od środka
czaszki. W ustach i na wargach czułam zaschniętą krew, której smak przyprawiał
mnie o mdłości. Siedziałam na krześle w pokoju, który był pozbawiony okien, a
ściany były gołe, mogłam zobaczyć każdą pojedynczą cegłę, która tworzyła mur,
który oddzielał mnie od świata zewnętrznego. Siedziałam na krześle, do którego
ktoś uprzejmy przywiązał moje nogi, a ręce związał razem z tyłu w taki sposób,
że ledwo mogłam ruszać palcami, bo krew nie chciała do nich dochodzić. Kręciło
mi się w głowie, a ból brzucha przesłaniał mi wszystko inne. Teraz było za
późno, żeby czegoś żałować. Własnej głupoty, że wyszłam z domu kiedy się
ściemniało i nie poleciałam jednak z Malikiem. Teraz liczyło się tylko to, że
zaraz ktoś tu wejdzie, żeby mnie torturować, a ja nie miałam kompletnie na to
siły. Czułam, że moja głowa jest zbyt ciężka przez środek, który wstrzyknęli mi
w samochodzie. Nie musiałam długo czekać. Do środka wszedł ktoś o doskonale
znanej mi twarzy. Jedynie kilka subtelnych różnic czyniło tego kogoś zupełnie
innym człowiekiem niż jego brat. O’Dokey. W całej okazałości z zadowolonym
uśmieszkiem na ustach wykrzywionych lekko zapewne przez jakąś bójkę z
przeszłości.
- Znowu się widzimy prawda Kathy? - powiedział wchodząc swobodnie do środka. Poczułam jak nienawiść wypełnia całe moje ciało. To przez tego człowieka zabiłam Snake. Przez niego już do końca życia wyrzuty sumienia będą mnie niszczyć od środka. A teraz stoi przede mną i jest góra, ma nade mną całkowitą władzę i w każdej chwili może mnie pop prostu zabić. Od tak.
- Nie powiem, żeby była to dla mnie przyjemność. Poza tym mam na imię Kate, nie Kathy. - W życiu nie słyszałam w moim głosie tyle nienawiści. O’Dokey zaśmiał się głośno.
- Wybacz księżniczko. Nie dbam o takie rzeczy. Przyszedłem tylko, żeby Ci oznajmić, że powinnaś zatrzymać trochę sił na jutro. Wyciągnę z Ciebie wszystko - warknął, a jego szorstka dłoń zderzyła się z moim policzkiem. Moją głowa odruchowa odchyliła się, a oczy zacisnęły, żeby nie pokazać łez. Miałam wrażenie, że setki igieł wbiło się w mój policzek w momencie kiedy mnie uderzył. - Nikt za Tobą nie zatęskni wiesz? Myślisz, że dlaczego zostawili Cię bez ochrony? Przestałaś być dla nich przydatna. Tak działa ten świat maleńka. Chyba nie sądziłaś, że masz dla nich jakiekolwiek znaczenie? - wybuchnął śmiechem, który niszczył moje serce na miliony kawałków, ciął je bez litości. Zacisnęłam zęby i marzyłam, żeby zniknąć. Mój koszmar się dopiero zaczął i to właśnie ta świadomość była najgorsza. Pochylił się nade mną i spojrzał mi prosto w oczy. - A za to, że odważyłaś się uszkodzić mojego człowieka, stane się Twoim najgorszym koszmarem mała dziewczynko. Trzeba było nie pchać się w ten świat.
Kiedy wyszedł poczułam jak chłód przenika mnie do szpiku kości. Światło zgasło i zostałam zupełnie sama. Pogrążona w ciemności i bez jakiejkolwiek nadziei. Dopiero teraz pozwoliłam sobie się rozpłakać. Nie wierzę w to co powiedział. Na pewno obchodzi ich mój los. Chociaż trochę! Po tym wszystkim nie mogliby po prostu mieć mnie gdzieś. Za dużo razem przeszliśmy. Pomogłam uratować Zacka! Byłam najlepszą przyjaciółką i wsparciem Miry! Malik dla mnie poleciał do Ameryki, to nie jest coś co robi się dla byle kogo. Poza tym mieli honor. Nie zostawiliby mnie tak. Ale nawet jeśli jakimś cudem dowiedzieliby się, że tu jestem i chcieliby mnie uratować to wolałabym, żeby tego nie robili. Nie zniosłabym jeśli z mojej winy ktoś znowu zostałby zraniony. Za wiele przeszłam ostatnimi czasy, żeby doliczać kolejnych ludzi do listy osób, które ucierpiały przeze mnie. Załkałam cicho. Kocham go. Kocham Liama. Nigdy więcej go nie zobaczę. Nie powiem mu tego wszystkiego co chciałam mu powiedzieć nawet jeśli on mnie nienawidzi. Nigdy więcej nie przytule się do Bonesa i nie powiem mu w końcu jak wyjątkowy dla mnie jest i jak się przy nim czuje. Nie powiem Mirze, że była przez ten krótki czas prawdziwą przyjaciółką. Nie zobaczę Malika. To jak szybko zaczęło mi na nim zależeć było po prostu niesamowite. Tyle dla mnie zrobił. I zaakceptował to, że nigdy nie dostanie ode mnie nic więcej niż przyjaźń. Moja rodzina pewnie nigdy nie dowie się co się ze mną stało. A Joseph straci jedyną siostrę. A Veronica… Może powinnam się z tym wszystkim pożegnać już teraz? Później nie będę w stanie myśleć z bólu. Pociągnęłam nosem i spojrzałam w górę wyobrażając sobie, że widzę teraz niebo i gwiazdy. Jestem słaba w pożegnaniach. Tym ostatnim razem również. Pozwoliłam, żeby łzy nie przestawały spływać w dół moich policzków. Pogodziłam się ze swoim losem.
- Znowu się widzimy prawda Kathy? - powiedział wchodząc swobodnie do środka. Poczułam jak nienawiść wypełnia całe moje ciało. To przez tego człowieka zabiłam Snake. Przez niego już do końca życia wyrzuty sumienia będą mnie niszczyć od środka. A teraz stoi przede mną i jest góra, ma nade mną całkowitą władzę i w każdej chwili może mnie pop prostu zabić. Od tak.
- Nie powiem, żeby była to dla mnie przyjemność. Poza tym mam na imię Kate, nie Kathy. - W życiu nie słyszałam w moim głosie tyle nienawiści. O’Dokey zaśmiał się głośno.
- Wybacz księżniczko. Nie dbam o takie rzeczy. Przyszedłem tylko, żeby Ci oznajmić, że powinnaś zatrzymać trochę sił na jutro. Wyciągnę z Ciebie wszystko - warknął, a jego szorstka dłoń zderzyła się z moim policzkiem. Moją głowa odruchowa odchyliła się, a oczy zacisnęły, żeby nie pokazać łez. Miałam wrażenie, że setki igieł wbiło się w mój policzek w momencie kiedy mnie uderzył. - Nikt za Tobą nie zatęskni wiesz? Myślisz, że dlaczego zostawili Cię bez ochrony? Przestałaś być dla nich przydatna. Tak działa ten świat maleńka. Chyba nie sądziłaś, że masz dla nich jakiekolwiek znaczenie? - wybuchnął śmiechem, który niszczył moje serce na miliony kawałków, ciął je bez litości. Zacisnęłam zęby i marzyłam, żeby zniknąć. Mój koszmar się dopiero zaczął i to właśnie ta świadomość była najgorsza. Pochylił się nade mną i spojrzał mi prosto w oczy. - A za to, że odważyłaś się uszkodzić mojego człowieka, stane się Twoim najgorszym koszmarem mała dziewczynko. Trzeba było nie pchać się w ten świat.
Kiedy wyszedł poczułam jak chłód przenika mnie do szpiku kości. Światło zgasło i zostałam zupełnie sama. Pogrążona w ciemności i bez jakiejkolwiek nadziei. Dopiero teraz pozwoliłam sobie się rozpłakać. Nie wierzę w to co powiedział. Na pewno obchodzi ich mój los. Chociaż trochę! Po tym wszystkim nie mogliby po prostu mieć mnie gdzieś. Za dużo razem przeszliśmy. Pomogłam uratować Zacka! Byłam najlepszą przyjaciółką i wsparciem Miry! Malik dla mnie poleciał do Ameryki, to nie jest coś co robi się dla byle kogo. Poza tym mieli honor. Nie zostawiliby mnie tak. Ale nawet jeśli jakimś cudem dowiedzieliby się, że tu jestem i chcieliby mnie uratować to wolałabym, żeby tego nie robili. Nie zniosłabym jeśli z mojej winy ktoś znowu zostałby zraniony. Za wiele przeszłam ostatnimi czasy, żeby doliczać kolejnych ludzi do listy osób, które ucierpiały przeze mnie. Załkałam cicho. Kocham go. Kocham Liama. Nigdy więcej go nie zobaczę. Nie powiem mu tego wszystkiego co chciałam mu powiedzieć nawet jeśli on mnie nienawidzi. Nigdy więcej nie przytule się do Bonesa i nie powiem mu w końcu jak wyjątkowy dla mnie jest i jak się przy nim czuje. Nie powiem Mirze, że była przez ten krótki czas prawdziwą przyjaciółką. Nie zobaczę Malika. To jak szybko zaczęło mi na nim zależeć było po prostu niesamowite. Tyle dla mnie zrobił. I zaakceptował to, że nigdy nie dostanie ode mnie nic więcej niż przyjaźń. Moja rodzina pewnie nigdy nie dowie się co się ze mną stało. A Joseph straci jedyną siostrę. A Veronica… Może powinnam się z tym wszystkim pożegnać już teraz? Później nie będę w stanie myśleć z bólu. Pociągnęłam nosem i spojrzałam w górę wyobrażając sobie, że widzę teraz niebo i gwiazdy. Jestem słaba w pożegnaniach. Tym ostatnim razem również. Pozwoliłam, żeby łzy nie przestawały spływać w dół moich policzków. Pogodziłam się ze swoim losem.
_____________________________________________________________________________
Od razu uprzedzam, że to nie koniec! I mam nadzieje, że nie rzuciło się Wam w oczy, że rozdział jest nieco krótszy niż poprzedni. Zapraszam Was do komentowania, to naprawdę nie jest miłe jak rozdział ma średnio 350 wyświetleń, a komentarzy jest tylko 11, naprawdę staram się, żeby to opowiadanie było jak najlepsze i chcę, żebyście napisali chociaż jedno słowo, żeby dać mi znać czy moja praca się opłaca... Zapraszam Was do pisania o nowym rozdziale w hashtagu #LostFF i życzę Wam udanych wakacji <3