niedziela, 29 czerwca 2014

35. Abduction

                Ktoś mógłby pomyśleć, że po tym wszystkim samotność będzie dla mnie błogosławieństwem. Tylko, że wcale tak nie było. Czułam się samotna i sama nie wiedziałam za co mam się zabrać. Czy powinnam wrócić do rodziców? Jeżeli chciałabym tu zostać musiałabym znaleźć pracę i to jak najszybciej. A jeśli poleciałabym do Glasgow… Po prostu nie byłam pewna czy oni na pewno chcieliby, żebym tam z nimi była. Nie śmiałam nawet twierdzić, że jestem jedną z nich. Byłam bardziej intruzem. Wiem, że Malik zapraszał mnie wielokrotnie, a Mira też nie miałaby raczej nic przeciwko, ale… Mimo wszystko po prostu nie czułam, że do nich pasuję. Byłam rozdarta między dwoma światami. A ostatnio dostawałam paranoi, bo wydawało mi się, że co chwilę ktoś mnie obserwuje. Skończyło się tym, że już 3 dzień nie wychodzę z domu i odżywiam się marnymi resztkami z lodówki. Wystarczyło, że spojrzałam przez okno, a miałam wrażenie, że widzę O’Dokeya. Kiedy byłam sama, cała odwaga mi przeszła. Chciałam znowu odwiedzić Bonesa, ale dostawałam dziwnych dreszczy na samą myśl o dwóch ulicach, które musiałabym przejść sama, bo busy nie dojeżdżały tak daleko, a nie było mnie stać na taksówkę. Kopnęłam ze złością puste pudło, które walało się po podłodze. Dlaczego zachowuje się jak tchórz? Nie bałam się pociągnąć za spust i patrzeć mordercom prosto w twarz, dlaczego więc miałbym bać się głupich odwiedzin w szpitalu? Jestem niepoważna. Minęło już tyle czasu, a nic się nie działo. Zostały 2 tygodnie do Bożego Narodzenia, a w powietrzu czuło się atmosferę świąt. Jeżeli O’Dokey rzeczywiście będzie chciał się zemścić to chyba nie zrobi tego teraz? Z resztą pewnie odzyskuje dopiero siły, nie zebrałby zbyt wielu ludzi w tak krótkim czasie. Poza tym dlaczego mieliby polować akurat na mnie? Nie jestem nikim cennym, a informacje, które posiadam też są dosyć okrojone. Nie mają powodów, żeby coś mi zrobić. Z resztą ludzie Noah chyba daliby mi jakąś ochronę albo kazaliby schronić się u nich jeśliby było jakieś zagrożenie.. A dali mi zupełnie wolną rękę. Więc na pewno jestem bezpieczna.
                W końcu się trochę uspokoiłam i odetchnęłam głęboko. Koniec świrowania. Jakby coś miało się stać, stałoby się już dawno temu. A ja jestem samotna i po prostu potrzebuje z kimś porozmawiać. Najbliżej był Bones. A fakt, że to był właśnie on, a nie nikt inny jeszcze pogłębiał moją potrzebę wyjścia w końcu z domu z wysoko podniesioną głową. Była 16, więc przewidywałam, że jeśli się pospieszę to spokojnie zdążę jeszcze na czas odwiedzin. Przebrałam się ekspresowo w coś ciepłego i narzuciłam na swój gruby szary sweter płaszczyk. Kozaki za kolano miały mnie ochronić na wypadek jakby zaczął padać śnieg. Zima pojawiła się tak szybko, że nawet nie zdążyłam się zorientować kiedy to się stało. Śnieg był tylko kwestią czasu, a święta zbliżały się wielkimi krokami. Wciąż nie podjęłam decyzji dotyczącej mojego wyjazdu do rodziców. Po pierwsze nie byłam nawet pewna czy do tego czasu nie zabraknie mi środków na bilet. Teraz wiedziałam jak czują się ludzie, nad którymi wisi groźba nie wrócenia do ojczystego kraju. Wyszłam z domu i owinęłam się szczelnie szalikiem, bo zimny wiatr bez trudu przenikał grube warstwy mojej garderoby i potrzebowałam pilnie dodatkowej ochrony. Prawie spóźniłam się na przystanek, ale udało mi się dobiec w ostatniej chwili. Było mi trochę głupio, bo ostatnimi dniami byłam tak roztargniona, że prawie wcale nie myślałam o stanie Bonesa. Teraz kiedy w końcu zaczęłam o tym myśleć, błagałam w myślach, żeby mu się poprawiło. On był silny, ale nie wiem czy na tyle, żeby da radę jeśli musiałby jeździć na wózku. Nawet jeśli nie byłoby to na zawsze
                Wysiadłam z busa i natychmiast zadrżałam. Nie tylko z zimna. Na drugim końcu ulicy stało dwóch mężczyzn ubranych w całości na czarno. Czułam na sobie ich spojrzenie. To tylko moja wyobraźnia. Nikt mi nic nie zrobi. Żałowałam, że wybrałam się o takiej porze. Dochodziła 17 i było już prawie całkowicie ciemno przez obecną porę roku. Latarnie dawały złudzenie, że ulice są oświetlone i wszystko widać. Ruszyłam pewnym siebie krokiem po drugiej stronie ulicy. Nawet nie patrzyłam w ich stronę. Tylko raz odważyłam się spojrzeć. W tym samym momencie z nieba spadły pierwsze w tym roku płatki śniegu. Moje serce zabiło szybciej. Nikogo tam nie było. Rozejrzałam się dookoła siebie. Pusto. Jeszcze przed chwilą byli tu ludzie, którzy wracali z pracy czy z miasta. Teraz ulica opustoszała. Skręciłam w boczną ulicę. I wtedy ich zobaczyłam. Oparci swobodnie o jakiś budynek. Jeden z nich palił papierosa, a drugi był wyraźnie znudzony. Przystanęłam. Nie ulegało wątpliwościom, że czekali na mnie, bo na mój widok odsunęli się od ściany, a ten pierwszy zgasił papierosa butem. Spróbowałam przejść na drugą stronę, ale ten drugi zagrodził mi drogę. Zacisnęłam zęby i dyskretnie sięgnęłam do torebki, gdzie schowałam ostry nóż kuchenny. To że przed wyjściem czułam się bezpiecznie nie znaczyło, że zamierzałam wyjść niezabezpieczona. Dziękowałam w duchu za swoją przezorność.
                - Czego chcecie? - spytałam pewnym siebie, twardym głosem. Śmieszne było twierdzić, że mogę ich w jakikolwiek sposób przestraszyć jednak jeszcze mniejsze szanse miałabym, gdybym poddała się na starcie. Nie tego nauczyłam się od chłopaków i Miry.
                - My? My nic od Ciebie nie chcemy. To szef Cię chce. Na razie jeszcze żywą - powiedział jeden z nich. Miał wielką podłużna bliznę biegnącą od kącika jego prawego oka przez cały policzek aż do krawędzi jego brody. Wyglądało to jakby łza wyżarła jego skórę spływając z jego brody i kończąc na ziemi.
                - Kto jest waszym szefem? - spytałam powoli się cofając. Chciałabym móc powiedzieć, że tego nie zauważyli, ale każdy mój krok równał się ich dwóm. Zacisnęłam dłoń na rączce noża gotowa użyć go jeśli zbliżą się do mnie na wyciągnięcie ręki.
                - Tego chyba nie musimy Ci mówić.
                W tym momencie obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach. Nie miałam żadnych szans. Moje nogi były za krótkie. Zdążyłam przebiec zaledwie kilka metrów kiedy jeden z nich złapał mnie od tyłu. Zaczęłam się mu wyrywać i w sekundę wyjęłam z torebki nóż i wbiłam go prosto w jego brzuch. Mężczyzna zgiął się w pół z krzykiem i puścił mnie tak, że poleciałam do przodu na twarz. Ręce w ostatnie chwili zdążyły ochronić moją głowę i zamortyzowały upadek, ale nóż, który trzymałam wypadł mi z ręki i potoczył się jakiś metro od zasięgu moich rąk. Ktoś kopnął mnie plecy przez co wygięłam się i obróciłam na bok, kuląc się z bólu. Drugi z napastników wyglądał na wściekłego i kopnął mnie jeszcze raz w brzuch. Przegryzłam sobie policzek kiedy poczułam gwałtowną falę bólu, która mnie zemdliła i w moich ustach pojawiła się krew. Spojrzałam na niego załzawionymi i pełnymi nienawiści oczami.
                - Żałuję, że szef nie kazał Cię zabić - powiedział chwytając mnie za włosy i ciągnąc do góry. Zawyłam z bólu i zaczęłam na oślep okładać go pięściami. Mężczyzna drugą ręką bez problemu chwycił ba moje nadgarstki i podciągnął mnie na wysokość swoich oczu. Bez zastanowienia naplułam mu w twarz i z nienawiścią kopnęłam go w krocze. Ale to nie wystarczyło. Bowiem od drugiej strony podjechał czarny samochód idealnie wtapiający się w tło, który zatrzymał się z piskiem opon. Drzwi od strony pasażera otworzyły się, a mężczyzna wrzucił mnie do środka jak szmacianą lalkę. Potem poczułam jak ktoś wbija mi coś ostrego szyję i natychmiast poczułam się senna. Ciemność całkowicie przesłoniła mi wszystko w przeciągu kilku sekund.
***
                Obudziłam się z bólem głowy, który można by porównać do wiercenia dziury od środka czaszki. W ustach i na wargach czułam zaschniętą krew, której smak przyprawiał mnie o mdłości. Siedziałam na krześle w pokoju, który był pozbawiony okien, a ściany były gołe, mogłam zobaczyć każdą pojedynczą cegłę, która tworzyła mur, który oddzielał mnie od świata zewnętrznego. Siedziałam na krześle, do którego ktoś uprzejmy przywiązał moje nogi, a ręce związał razem z tyłu w taki sposób, że ledwo mogłam ruszać palcami, bo krew nie chciała do nich dochodzić. Kręciło mi się w głowie, a ból brzucha przesłaniał mi wszystko inne. Teraz było za późno, żeby czegoś żałować. Własnej głupoty, że wyszłam z domu kiedy się ściemniało i nie poleciałam jednak z Malikiem. Teraz liczyło się tylko to, że zaraz ktoś tu wejdzie, żeby mnie torturować, a ja nie miałam kompletnie na to siły. Czułam, że moja głowa jest zbyt ciężka przez środek, który wstrzyknęli mi w samochodzie. Nie musiałam długo czekać. Do środka wszedł ktoś o doskonale znanej mi twarzy. Jedynie kilka subtelnych różnic czyniło tego kogoś zupełnie innym człowiekiem niż jego brat. O’Dokey. W całej okazałości z zadowolonym uśmieszkiem na ustach wykrzywionych lekko zapewne przez jakąś bójkę z przeszłości.
                - Znowu się widzimy prawda Kathy? - powiedział wchodząc swobodnie do środka. Poczułam jak nienawiść wypełnia całe moje ciało. To przez tego człowieka zabiłam Snake. Przez niego już do końca życia wyrzuty sumienia będą mnie niszczyć od środka. A teraz stoi przede mną i jest góra, ma nade mną całkowitą władzę i w każdej chwili może mnie pop prostu zabić. Od tak.
                - Nie powiem, żeby była to dla mnie przyjemność. Poza tym mam na imię Kate, nie Kathy. - W życiu nie słyszałam w moim głosie tyle nienawiści. O’Dokey zaśmiał się głośno.
                - Wybacz księżniczko. Nie dbam o takie rzeczy. Przyszedłem tylko, żeby Ci oznajmić, że powinnaś zatrzymać trochę sił na jutro. Wyciągnę z Ciebie wszystko - warknął, a jego szorstka dłoń zderzyła się z moim policzkiem. Moją głowa odruchowa odchyliła się, a oczy zacisnęły, żeby nie pokazać łez. Miałam wrażenie, że setki igieł wbiło się w mój policzek w momencie kiedy mnie uderzył. - Nikt za Tobą nie zatęskni wiesz? Myślisz, że dlaczego zostawili Cię bez ochrony? Przestałaś być dla nich przydatna. Tak działa ten świat maleńka. Chyba nie sądziłaś, że masz dla nich jakiekolwiek znaczenie? - wybuchnął śmiechem, który niszczył moje serce na miliony kawałków, ciął je bez litości. Zacisnęłam zęby i marzyłam, żeby zniknąć. Mój koszmar się dopiero zaczął i to właśnie ta świadomość była najgorsza. Pochylił się nade mną i spojrzał mi prosto w oczy. - A za to, że odważyłaś się uszkodzić mojego człowieka, stane się Twoim najgorszym koszmarem mała dziewczynko. Trzeba było nie pchać się w ten świat.
                Kiedy wyszedł poczułam jak chłód przenika mnie do szpiku kości. Światło zgasło i zostałam zupełnie sama. Pogrążona w ciemności i bez jakiejkolwiek nadziei. Dopiero teraz pozwoliłam sobie się rozpłakać. Nie wierzę w to co powiedział. Na pewno obchodzi ich mój los. Chociaż trochę! Po tym wszystkim nie mogliby po prostu mieć mnie gdzieś. Za dużo razem przeszliśmy. Pomogłam uratować Zacka! Byłam najlepszą przyjaciółką i wsparciem Miry! Malik dla mnie poleciał do Ameryki, to nie jest coś co robi się dla byle kogo. Poza tym mieli honor. Nie zostawiliby mnie tak. Ale nawet jeśli jakimś cudem dowiedzieliby się, że tu jestem i chcieliby mnie uratować to wolałabym, żeby tego nie robili. Nie zniosłabym jeśli z mojej winy ktoś znowu zostałby zraniony. Za wiele przeszłam ostatnimi czasy, żeby doliczać kolejnych ludzi do listy osób, które ucierpiały przeze mnie. Załkałam cicho. Kocham go. Kocham Liama. Nigdy więcej go nie zobaczę. Nie powiem mu tego wszystkiego co chciałam mu powiedzieć nawet jeśli on mnie nienawidzi. Nigdy więcej nie przytule się do Bonesa i nie powiem mu w końcu jak wyjątkowy dla mnie jest i jak się przy nim czuje. Nie powiem Mirze, że była przez ten krótki czas prawdziwą przyjaciółką. Nie zobaczę Malika. To jak szybko zaczęło mi na nim zależeć było po prostu niesamowite. Tyle dla mnie zrobił. I zaakceptował to, że nigdy nie dostanie ode mnie nic więcej niż przyjaźń. Moja rodzina pewnie nigdy nie dowie się co się ze mną stało. A Joseph straci jedyną siostrę. A Veronica… Może powinnam się z tym wszystkim pożegnać już teraz? Później nie będę w stanie myśleć z bólu. Pociągnęłam nosem i spojrzałam w górę wyobrażając sobie, że widzę teraz niebo i gwiazdy. Jestem słaba w pożegnaniach. Tym ostatnim razem również. Pozwoliłam, żeby łzy nie przestawały spływać w dół moich policzków. Pogodziłam się ze swoim losem.

_____________________________________________________________________________

Od razu uprzedzam, że to nie koniec! I mam nadzieje, że nie rzuciło się Wam w oczy, że rozdział jest nieco krótszy niż poprzedni. Zapraszam Was do komentowania, to naprawdę nie jest miłe jak rozdział ma średnio 350 wyświetleń, a komentarzy jest tylko 11, naprawdę staram się, żeby to opowiadanie było jak najlepsze i chcę, żebyście napisali chociaż jedno słowo, żeby dać mi znać czy moja praca się opłaca... Zapraszam Was do pisania o nowym rozdziale w hashtagu #LostFF i życzę Wam udanych wakacji <3

piątek, 20 czerwca 2014

34. I feel so empty



Kate

                Czułam się jak w innym świecie kiedy wyciągałam z torby klucze do mieszkania. Co ja tu w ogóle robię? To już nie jest mój świat. Ten naiwny mały świat, w którym pracowałabym w kawiarni i popełniała głupie młodzieńcze błędy jak pójście do łóżka z poznanym na imprezie chłopakiem. Nie zdążyłam nawet zwiedzić całego Londynu, pierwszej pozycji na dziecinnej liście, którą zrobiłam przed przyjazdem tutaj. Weszłam do środka i uśmiechnęłam się smutno na widok kilku nierozpakowanych jeszcze kartonów. W życiu nie pomyślałabym, że to wszystko się tak skończy. Roczna przerwa podczas, której miałam zdecydować kim chce być i co studiować. Teraz nie miałam już tego problemu. Wiedziałam kim jestem. Spojrzałam na ramkę ze zdjęciem stojącą na szafce, na którym byłam ja i większość dziewczyn z mojego roku, wszystkie szeroko uśmiechnięte i beztroskie, tak typowo amerykańskie jak tylko się dało. Klapnęłam ramkę zdjęciem ku dołowi. Musiałam w końcu przyznać, że to nie jest moje życie. Już nie. Nie potrafiłabym teraz do tego wrócić. Tęskniłabym za tym wszystkim co przeżyłam. Nie chodzi o te złe rzeczy. O tych pragnęłam jak najszybciej zapomnieć. Ale w tym wszystkim zdarzały się też dobre momenty. Zamknęłam drzwi i zostawiłam swoją walizkę w przedpokoju. Rozebrałam swój płaszcz i natychmiast przebrałam w coś wygodnego. Położyłam się na łóżku i wpatrzyłam w sufit. Myślałam, że ta cisza i samotność sprawi, że poczuje się lepiej z tym wszystkim. Ale czułam się tutaj zbyt obco i zupełnie nie na miejscu. To nie był dom; dom był tam gdzie byli ludzie, na których mi zależało i do których się przywiązałam i nawet najpiękniejszy widok z okna i najlepiej urządzone mieszkanie nie jest tak naprawdę domem jeśli z drugiego pokoju nie słyszy się ich śmiechu. Zdałam sobie sprawę z tego jak szybko uzależniłam się od nich wszystkich. Nigdy nie przywiązywałam się do ludzi w takim tempie. A teraz Ci ludzie byli centrum mojego świata. Mogłam wrócić do Glasgow. Jednak musiałam zachować się odpowiedzialnie, spłacić rachunki i zastanowić się co dalej. Zostało mi już naprawdę mało pieniędzy jeśli wiedziało się ile będę musiała przeznaczyć za wynajem.
                Zwinęłam się w kłębek na łóżku i przymknęłam powieki. I nagle znikąd nawiedziły mnie myśli o Liamie. Poczułam, że się trzęse i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że płacze. Nie wiedziałam już do końca dlaczego. A co jeśli naprawdę go kocham? Co jeśli to uczucie, które wypełnia cały mój umysł, ciało i duszę to właśnie miłość? Czy może łatwiej będzie się oszukiwać i wciąż temu zaprzeczać. Wtedy może przetrwam to wszystko. Bo Liam był również moim przyjacielem. Od wroga, chłopaka który był dla mnie groteską samego siebie, stał się kimś komu powierzyłabym swoje najcenniejsze sekrety, z kim chciałam spędzać swój czas, marnować go godzinami w jego towarzystwie podczas, gdy mogłabym robić tysiąc bardziej produktywnych rzeczy. Słowa 'nie wiem' stały się tak częstym wyrażeniem w moich myślach, że praktycznie towarzyszyły mi przez cały czas. Ja naprawdę nie wiem. Bo co zrobię kiedy pozwolę sobie go pokochać, wiedząc, że dla niego mimo wszystko jestem morderczynią? I wtedy wybuchłam jeszcze większym płaczem.

***
Mira

                Czułam, że wybudzam się z głębokiego snu. Ostatnimi czasy właśnie tak przede wszystkim spędzałam swój czas. Miałam nadzieję, że Zack w końcu się obudzi. Sarah powiedziała, że po torturach, które przeszedł jego umysł podświadomie może nie chcieć się obudzić, podała na to jakiś naukowy termin, którego nie zapamiętałabym nawet, gdyby napisała mi go na kartce. Najważniejsze było w tym to, że Zack mimo że dochodził do siebie, to wciąż pozostawał nieprzytomny. Pomagałam Sarah jak mogłam, obmywałam jego rany i uczyłam się zmieniać jego opatrunki, wszystkie trudniejsze rzeczy wykonywała ona. Odczuwałam z nią jakąś dziwną więź, czułam, że ona mnie rozumie. To nie było zwykłe współczucie, tego naprawdę nie potrzebowałam. To było po prostu zrozumienie, które sprawiło, że dogadywałyśmy się ze sobą tak dobrze jakbyśmy miały za sobą miesiące znajomości, a nie dni. Ustalone było, że wracamy do Glasgow, to znaczy ja, Horan, Zack i William kiedy tylko dwaj ostatni dojdą do siebie. Z Wiliamem było już o wiele lepiej i już zdążył uprzykrzyć nam życie. W zamian za to Sarah powiedziała, że będzie musiał sam dawać sobie zastrzyki przeciwbólowe i złamał się po drugim razie kiedy próbując wstrzyknąć sobie substancję w pośladek zrobił to tak krzywo, że igła weszła z jednej strony i wyszła tuż kilka centymetrów dalej. Sarah śmiała się z niego przez kolejne dwa dni, ale przynajmniej William przyznał, że potrzebuje jej pomocy. Chciałam już otworzyć oczy kiedy ogarnęło mnie dziwne uczucie. Cała się napięłam i bardzo niepewnie uchyliłam powieki. W jednej chwili moje serce się zatrzymało, a całe ciało wypełniło tak mocne uczucie, że miałam wrażenie, że zaraz zacznie się ze mnie wylewać falami euforii.
                - Boo. - Jego głos, miękkie wargi, zmęczone spojrzenie,  charakterystyczne zmarszczki wokół ust… To wszystko sprawiło, że w jednej chwili do oczu napłynęły mi łzy. - Tylko się teraz nie maż – dodał uśmiechając się krzywo.
                - Zamknij się dupku - powiedziałam i natychmiast przytuliłam się do niego delikatnie, żeby nic go nie zabolało, zaciskając powieki najmocniej jak się dało. Nie wierzę. Obudził się. W końcu. Nareszcie będę mogła spytać o wszystko i po prostu z nim pobyć, wiedząc, że tym razem zrozumie co do niego mówię. Sarah mówiła, że to w co zapadł Zack to tak łagodna wersja śpiączki spowodowana przeżyciami, naturalna reakcja organizmu. Chłopak zachichotał lekko, ale zaraz jęknął z bólu. - Ostrożnie Zack, jesteś naprawdę poważnie poturbowany…
                - Jakbym nie wiedział - mruknął. - Ile czasu byłem nieświadomy?
                - Ponad tydzień - powiedziałam odsuwając twarz od jego piersi, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Kochałam jego oczy, kolor, kształt i to jak patrzyły na mnie teraz z uczuciem, mimo że zachowywał się jakby na niczym mu nie zależało czyli jak zawsze. Zack skrzywił się i przeklnął pod nosem. - Jak się czujesz?
                - Jakby przejechał po mnie walec drogowy - westchnął. Po chwili spojrzał mi prosto w oczy i aż nieco przestraszył mnie tym jak wiele emocji przewijało się  jego tęczówkach. - Wiesz co było najgorsze w całym tym torturowaniu, przesłuchaniach i traktowaniu mnie jak śmiecia?
                - Ból? - wydukałam drżącym głosem. Nie chciałam przy nim płakać. On zawsze był taki silny, nie znosił wszelkich słabości. Chłopak pokręcił przecząco głową i dotknął poharataną i szorstką dłonią mojego policzka. Kciukiem musnął moją dolną wargę przyprawiając mnie o dreszcz. Jego oczy złagodniały, a ja poczułam jakby prąd przeszedł mnie przez całą długość kręgosłupa.
                - Nie ból. Nie cierpienie. Świadomość, że już nigdy Cię nie zobaczę, że nie powiem Ci jak bardzo Cię kocham i jak bardzo na Ciebie nie zasługuje. I że do końca życia będziesz miała o mnie mylne zdanie, bo nie będziesz znała prawdy o tym co robię, czym się zajmuje kiedy wyjeżdżam i…
                Położyłam mu palec na ustach, żeby mu przerwać. Jego wyznanie mną wstrząsnęło. W naszym związku nigdy nie było takich wyznań. Odrzuciliśmy całą tą romantyczną taniochę, a przed innymi wręcz udawaliśmy, że nasz związek to nic poważnego. Więc usłyszenie z jego ust takich słów… Przesunęłam dłoń na jego szorstki od zarostu policzek. Ogoliłyśmy go z Sarah na samym początku naszego pobytu tutaj, żeby dostać się do jednej z ran na jego twarzy, ale teraz zdążył już odrosnąć. Miał ciepłą skórę, pozostałości po wczorajszej gorączce. Patrzył na mnie wyczekująco i nieco nerwowo. On też nie był przyzwyczajony do mówienia takich rzeczy, nie wiedział jak zareaguję.
                - Wiem o wszystkim Zack. Wiem o tym czym się zajmowałeś. Ja… Kocham Cię mimo wszystko. Jesteś miłością mojego życia, zawsze byłeś. Ale musisz również wiedzieć, że nie będę w stanie z Tobą dalej być jeśli po wyzdrowieniu wrócisz do tego. Nie wytrzymam tego psychicznie, rozumiesz? Jeśli to co się stało się powtórzy… I tak wciągnęłam już w to swoich przyjaciół. Mogą być teraz zagrożeni z mojego powodu. Moja przyjaciółka zabiła człowieka. Najbardziej niewinna dziewczyna jaką znam, niziutka, zabawna dziewczyna, która zrobiła to przeze mnie, bo ją w to wciągnęłam. Znowu ktoś może zechcieć się zemścić. I tak masz teraz mnóstwo wrogów. Błagam, nie pogarszaj tego…
                Chłopak otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz umilkł. Wydawał się nad czymś intensywnie zastanawiać. Podejmował decyzję. Los naszego związku był w jego rękach, a ja w jego ramionach. Nie wiedziałam czy byłabym w stanie go teraz odtrącić, jeśli podjąłby złą decyzję. Zamknęłam oczy przepełniona nadzieję i strachem. Każda kolejna sekunda sprawiał, że coraz mniej wierzyłam, że zrezygnuje z tego dla mnie. Zaczęłam się powoli odsuwać, ale wtedy Zack przysunął mnie do siebie z powrotem. Otworzyłam gwałtownie powieki i spojrzałam prosto w jego oczy. Nasze twarze były milimetry od siebie, a nasze nosy niemal stykały się ze sobą. Serce waliło mi w piersi tak gwałtownie jak ptak uwięziony w za małej klatce.
                - Jestem wielkim szczęściarzem. Każda inna dziewczyna nie dałaby mi nawet szansy tylko od razu zakończyłaby to co było. Jak myślisz jaka jest moja decyzja? Dla Ciebie porzuciłbym wszystko. 
                Jego ramiona przyciągnęły mnie do siebie jeszcze bliżej, a ja zaczęłam łkać w koszulkę, którą założyłam mu wczoraj jako piżamę. On taki nie był. Zmienił się. Wcześniej kochałam Zacka. Teraz wiedziałam, że jest tym co utrzymuje mnie przy życiu. Był moim powietrzem. Moim wszystkim.

***
Kate

                Ledwo wróciłam z miasta, a już wiedziałam, że zapomniałam o czymś bardzo ważnym. Zapłaciłam rachunki, poszłam zjeść śniadanie w najtańszej knajpce jaką znalazłam, zadzwoniłam z budki telefonicznej do rodziców i Veronici, udając jak zawsze, że wszystko jest świetnie. Zapomniałam jednak, że muszę coś jeść przez resztę dnia, bo nie mogę przecież żywić się tylko na mieście, bo moje chude oszczędności, zeszczupleją jeszcze bardziej. Ubrałam z powrotem płaszcz i owinęłam się ściśle szalikiem, dzisiejsza pogoda była naprawdę mroźna. A już myślałam, że pogoda się sprawdzi i ta zima w Anglii będzie łągodna. Wyszłam z domu i spojrzałam w niebo. Nie zdziwiłabym się, gdyby dzisiaj spadł pierwszy śnieg. Ale byłoby miło, gdyby stało się to dopiero kiedy wrócę do domu gdzie jest ciepło. Przeszłam zaledwie kilka kroków kiedy zobaczyłam wysoką postać w czarnej, grubej bluzie, która szła sprężystym krokiem prosto w moim kierunku. Przełknęłam ślinę i zwalczyłam chęć zawrócenia do domu. To tylko moja chora wyobraźnia. To zwykły człowiek, który nie chcę mi zrobić krzywdy. Ruszyłam pewnym krokiem do przodu, mimo że ręce całe mi się trzęsły. Dlaczego nie przekonałam Malika, żeby pojechał ze mną? Myślałam, że skoro w Ameryce nic mi się nie stało to tutaj też będę bezpieczna. Kiedy dzielił nas zaledwie kilka metrów ten ktoś podniósł głowę, żeby spojrzeć przed siebie i oboje zamarliśmy w pół kroku. Char. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę. Nic się nie zmienił. Dalej był tak samo przystojny. Zmieniło się jedynie to, że też jego uroda ani spojrzenie tych pięknych oczu nie robiły na mnie żadnego wrażenia. Był tylko kolejnym ładniutkim chłopakiem. 
                - Wróciłaś. - To nie było pytanie. Był bardziej zszokowany niż ja. Zastanowiłam się czy gdybym to wszystko się nie stało to czy żyłabym teraz normalnie. Stwierdziłam, że nie. Wiedziałam, że prędzej czy później zakochałabym się w nim, a on we mnie. Od początku nas do siebie ciągnęło. A on też był w to wszystko zamieszany. Jednego jego brata zabił Zack, a drugi był szefem Red Snow. Prędzej czy później stałoby się coś co by mnie w to wciągnęło. Ale cieszyłam się, że zostałam w to wciągnięta od właściwej strony. 
                - Tak, wróciłam - powiedziałam patrząc na niego niepewnie. Chłopak zdawał się głęboko nad czymś zastanawiać.
                - Miałem nadzieję, że wrócisz. Jestem Ci winny przeprosiny i wyjaśnienia… - Spuścił wzrok. Westchnęłam i podeszłam do niego, żeby położyć mu rękę na ramieniu.
                - Nie musisz przepraszać. A poza tym wiem o wiele więcej niż powinnam. Przykro mi z powodu Twojego brata - mruknęłam patrząc mu w oczy. Char otworzył szerzej oczy i otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
                - Naprawdę wesz wszystko? Skąd? Jak…
                - To długa historia - powiedziałam cicho.
                - Może opowiesz mi wszystko w jakimś ciepłym miejscu przy kawie? - Spojrzałam mu w oczy. Wiedziałam o co mu chodzi. Tu nie chodziło tylko o to, że chciał to wszystko wiedzieć. Chciał się po prostu ze mną spotkać. Ale ja nie potrafiłam. Wiedziałam, że on myśli o mnie w taki sposób w jaki ja myślałam o nim przed tym wszystkim. Ale teraz to się skończyło. Przypomniałam sobie o tym, że wkrótce mogą zacząć go szukać.
                - Char, przepraszam Cię, ale jestem w kimś nieszczęśliwie zakochana. Nie potrafiłabym… Nawet nie chcę. Nie mogę się z Tobą spotkać. Ale chcę żebyś wiedział, że możesz być w niebezpieczeństwie będą Cię szukać. Chcą znać odpowiedzi i myślą, że go do nich doprowadzisz.
                - Do kogo? - Uniósł brew.
                - Do O‘Dokeya. Twojego brata.



______________________________________________________________________________

Przepraszam, że musieliście czekać tak długo na rozdział, mam wymówkę, ale słyszeliście ją zapewne wiele razy na wszystkich blogach, które czytacie, więc nie będę się pogrążać. Chcę tylko żebyście wiedzieli,że nie porzucam tego bloga i dale będę go prowadzić, do końca. Przypominam, że możecie tweetować w hashtagu #LostFF o nowym rozdziale do czego bardzo Was zachęcam, do następnego rozdziału!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

33. Please forgive me



                - Dziękuje - powiedziałam chyba po raz setny tego dnia. Malik, chociaż ostatnio prawie przestałam go tak nazywać, przerzucając się na Zayn, uśmiechnął się do mnie tym swoim leniwym uśmieszkiem i przytulił mocno.
                - Nie ma za co maleńka, udawanie Twojego chłopaka było dla mnie czystą przyjemnością - zaśmiał się wesoło. Mrugnął do mnie i cmoknął w czoło.
                Dla ludzi musiało to wyglądać bardzo dziwnie. Jakby nie było Zayn miał masę tatuaży, kolczyków, ciemną karnację i był ubrany cały na czarno, takie osoby na ogół nie zachowują się tak...słodko i spontanicznie. A zważywszy na to, że ja miałam na sobie zwiewną, żółtą sukienkę i płaskie sandały, musiało to wyglądać jakby Zayn chciał mnie porwać/zabić/wywieźć za granice i sprzedać moje ciało (niepotrzebne skreślić). Nie mogliśmy się bardziej od siebie różnic, a jakimś dziwnym sposobem mimo wszystko mnie pasował jego uparty i niebezpieczny charakter, a jemu moja przesadna ekscytacja wszystkim i pozostałości nieśmiałości. Co prawda były to juz śladowe ilości, ale jednak zdarzały się sytuacje, w których ta cecha dawała o sobie znać. Mimo że tak bardzo się zmieniłam i dojrzałam w ciągu ostatnich tygodni.
                - Odwiedzaj nas kiedyś w Szkocji, będę tęsknić. To znaczy my będziemy, ja, Mira i tak dalej... Założe się, że nawet William za Tobą zatęskni. - Wyszczerzył się, a ja przewróciłam oczami.
                - W to akurat wątpię. Ale możecie mi zrobić przysługę i przypominać mu parę razy dziennie, że to JA uratowałam mu ten gruby tyłek. - Uśmiechnęłam się krzywo. Zayn odwzajemnił uśmiech najwidoczniej na samą myśl o tym, że będzie miał czym go wkurzać.
                - Załatwione. Pora się rozdzielić, bo przez Ciebie spóźnie się na samolot. - Pokręcił głową z dezaprobatą. Przewróciłam oczami i położyłam dłonie na jego piersi, żeby go odepchnąć.
                - Też Cię kocham Malik - prychnęłam sarkastycznie. - Nie pal jak mnie nie będzie w pobliżu, żeby Ci strzelić w twarz! - zawołałam cofając się i ciągnąc ze sobą swoją walizkę. Zayn posłał mi całusa i niewinny uśmieszek, na który tylko uniosłam brew.
                - Ja? Ja rzuciłem palenie już dawno! - powiedział robiąc mądrą minę. - Leć bezpiecznie Katie!
                - Nie zabij się po drodze!
                Ze śmiechem odwróciłam się i poszłam w kierunku odwrotnym niż chłopak. Ten tydzień będę wspominać bardzo dobrze. Potrzebowałam uwolnić się na chwilę od tego świata, pełnego krwi i przemocy. To była miła odmiana. Zobaczyć rodziców, babcie i brata, a także Veronicę. Nie mogła uwierzyć w to, że tak bardzo się zmieniłam. I że udało mi się wyrwać chłopaka, który tak bardzo odbiegał od mojego gustu. Odpowiedziałam jej wtedy, że Londyn zmienił nieco mój gust i wcale wtedy nie kłamałam. Nie chodziło koniecznie o Zayna, raczej o całokształt. Mój gust zmienił się w większości dziedzin, nie ograniczając się do chłopaków. Nie tęskniłam za Londynem. Tam spędziłam najmniej czasu. W ciągu ostatnich tygodni wiecznie się przemieszczaliśmy i najłatwiej byłoby powiedzieć, że najwięcej czasu spędziłam w mieszkaniach Bonesa. Serce zabiło mi szybciej na samą myśl o nim. Już jutro go zobaczę. I będę musiała mu o wszystkim powiedzieć. Mira sądziła, że to głupie z mojej strony, że zamierzam to zrobić sama, że w ten sposób cała wina spadnie na mnie i w dodatku nie wiadomo jak zagreguje Bones kiedy się dowie. W jej spojrzeniu widziałam o co jej chodzi. Myślała, że pod wpływem emocji Bones może mnie skrzywdzić. Ale po pierwsze nie wiadomo nawet w jakim był stanie, a po drugie wiedziałam, że chłopak raczej mnie nie skrzywdzi. A nawet jeśli to trudno, zasłużyłam sobie. Za coś takiego się płaci. Westchnęłam i podałam swój bilet i dokumenty stewardesie ubranej od stop do głów na niebiesko. Już po chwili mogłam przejść przez krótki korytarzyk i nim zdążyłabym się zawahać, druga stewardessa wskazała mi moje siedzenie. Wyjęłam z torebki książkę i modląc się o to, żeby przeżyć i żeby mój bagaż nie zaginął albo poleciał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czekałam na start. Zamknęłam oczy nawet nie otwierając książki i po raz pierwszy zastanowiłam się nad tym jak przekaże Bonesowi, że jego siostra została zabita. I to nie przez byle kogo tylko właśnie przeze mnie. W sumie rozbicie się nad Atlantykiem wydawało się w tym momencie lepszą opcją.
***

                Ręce całe mi się trzęsły kiedy wchodziłam do szpitala. Zastanawiające było to, że nie była to byle jaka klinika, za leczenie tutaj musiało płacić się krocie. Nic dziwnego, że w moim płaszczyku z sieciówki czułam się tu jak intruz. Podeszłam do recepcji prostując się nieco, bo recepcjonistka wyglądała jak cholerna modelka i siedząc była niewiele niższa ode mnie. Nie, wcale nie mam kompleksów. A to wcale nie był sarkazm.
                - Przepraszam, mogłaby mi pani powiedzieć, w której sali jest...eee Bones? - wydukałam. Kuźwa mać. Jak Bones się naprawde nazywa?! Blondynka o cerze i rysach tak idealnych, że najbardziej pewną swojej urody kobietę ogarnęłaby zawiść, uniosła jedną idealnie wymodelowaną brew i zmierzyła mnie oceniającym spojrzeniem.
                - Nie mamy pacjenta o takim nazwisku - powiedziała denerwującym, nosowym głosem. Co ja teraz zrobię?
                - Jest wysoki, opalony, ma ciemne loki, tatuaże i jest tu od ponad tygodnia, jestem jego koleżanką, jestem pewna, że właśnie tutaj leży. - Spojrzałam na nią błagająco. Jestem pewna, że Mira dała mi dobry adres, wszystko zależało od tej nadętej recepcjonistki. Jakby samo przyjście tutaj było dla mnie za małym stresem
                - Bones... - powtórzyła z namysłem marszcząc lekko czoło. Ha, będziesz miała zmarszczki! Boże jestem wredna. Dziewczyna nieoczekiwanie zarumieniła się lekko - Jest taki jeden chłopak, który wiecznie warczy na lekarzy jak zwracają się do niego po imieniu i każe się nazywać inaczej... Nie jestem pewna czy Bones, ale jeśli tak i rzeczywiście jesteś jego koleżanka to powinien Cię rozpoznać. Hannah! Zaprowadź tą dziewczynę do sali 116, twierdzi, że Styles to jej znajomy, możesz to sprawdzić?
                Kolejna blondynka, ale tym razem wyraźnie farbowana, wyszła z pokoju, do którego prowadziły otwarte drzwi i spojrzała na mnie z nieco większą sympatią w oczach. Chyba, że była po prostu dobrą aktorką. W tym ekskluzywnym wariatkowie wszystko było możliwe.
Podreptałam za nią niepewnie, rozglądając się po wszystkim. Było tu sterylnie czysto i idealnie cicho. Jednocześnie chciałam pobiec, żeby zobaczyć Bonesa, sprawdzić czy wszystko z nim w porządku, a z drugiej strony chciałam stąd uciec jak najszybciej, żeby nie musieć powiedzieć mu prawdy. Wiedziałam, że to będzie dla niego straszny cios. Wobec nikogo nie zachowywał się tak opiekuńczo jak wobec Snake. Zdusiłam wyrzuty sumienia w zarodku zanim mogłyby mną całkowicie zawładnąć. To nie jest tak, że odbierasz komuś życie w czyjejś obronie, zdając sobie sprawę z tego, że jest zły i nic po tym nie czujesz. Nieważne. Zawsze byli ludzie, którym zależało na tej osobie, którzy mieli z nią wspomnienia, którzy być może dopiero spotkaliby ta osobę i być może się w niej zakochali. Świadomość, że zakończyło się czyjeś życie była chyba gorsza niż sama śmierć.
                - To tutaj, sala 116, czy może mi pani podać swoje nazwisko? - powiedziała otwierając jednocześnie drzwi.
                Moim oczom ukazał się przestronny pokój, urządzony ze stylem i utrzymany w kolorze beżowym i niebieskim. A na miękko wyglądającym łóżku leżał Bones i robił coś na laptopie. Włosy miał odgarnięte do góry opaską, a biała koszulka kontrastowała z jego opalona skórą. Był tak samo przystojny jak zawsze. Jego wyjątkowa uroda była mieszanka sprzeczności, takie połączenia nie powinny dawać tak piorunującego efektu. Z jednej strony duże, malinowe usta i niewinne dołeczki w policzkach, z drugiej mocno zarysowana szczeka i głębokie spojrzenie zielonych oczu podkreślonych przez grube ciemne brwi. Był mężczyzną i chłopcem w jednym. Tym bardziej bolało mnie to co zaraz miałam mu powiedzieć. Chłopak podniósł wzrok znad ekranu i spojrzał w naszym kierunku. Na mój widok jego oczy rozszerzyły się, a na ustach pojawił się zaskoczony i nieco niedowierzający uśmieszek.
                - Kate? Co Ty tu robisz? - spytał odkładając laptop nie poświęcając mu nawet chwili uwagi przy stawianiu go na szafkę.
                - Znasz tą dziewczynę? - spytała Hannah dla pewności.
                - Tak, tak, wpuść ją proszę. I zostaw nas samych Hannah - odparł zniżając głos przy jej imieniu. Rumieńce przewidywalnie pojawiły się na jej policzkach i po chwili zostaliśmy sami. Bones patrzył na mnie jakbym była co najmniej statuą wolności, która wyrosła z podłogi. Czy coś w tym stylu. W tym monecie nie byłam w stanie wymyślić zbyt głębokich porównań. - Co Ty tu robisz? Nie jesteś z resztą w Glasgow? Słyszałem, że uciekłaś temu frajerowi O'Dokeyowi, jestem z Ciebie dumny karzełku  - odparł i uśmiechnął się, ujawniając głębokie dołeczki w policzkach. Oczy Cię zapiekły. Był taki szczęśliwy na Twój widok. Musiał od dłuższego czasu przebywać tu sam, bez nikogo znajomego. Tylko kiedy on mówił do Ciebie w ten zdrobniały sposób nie denerwowało Cię to w żaden sposób. Tylko grałaś przed nim, że Cię to irytuje. Teraz stwierdziłaś. Ze tęskniłaś za tym, za Bonesem, prawdziwym i żywym mówiącym do Ciebie jakbyś była pięciolatką.
                - Chciałam Cię zobaczyć i porozmawiać o paru sprawach - wymamrotałam w końcu. Bones ściągnął nieco brwi, ale uśmiech nie zniknął z jego idealnie wykrojonych ust. Gestem reki zaprosił mnie, żebym usiadła na łóżku bardzo blisko niego. Posłałam mu krzywy uśmieszek i usiadłam jednak nieco dalej niż tego oczekiwał. To tylko wywołało w nim rozbawienie.
                - O co chodzi?
                - Może zacznijmy od Ciebie, jak diagnoza? Co Ci się dokładnie stało? Mira mówiła, że Twoje nogi... - urwałam na widok jego zgaszonej miny.
                Chłopak odchrząknął i jednym ruchem odsłonił kołdrę. Spojrzałam w dół i zobaczyłam jego nogi, lewa była całkowicie w gipsie, a prawa cała w bandażach i na oko przynajmniej połowę za duża. Musiała mu bardzo spuchnąć. Nawet nie chciałam wiedzieć jaki ból musiał temu towarzyszyć. Z opowiadań Miry wynikało, że gruz przygniótł jego nogi i na początku były jak dwa bezużyteczne badyle, a dojście do domu Zacka było dla niego prawdziwym piekłem. Łzy zebrały się w moich oczach. Nie mogłam znieść myśli, że po tym wszystkim przychodzę do niego z tak złymi wiadomościami. Nie zasługiwał na to. Kto jak kto, ale na pewno nie on. On był inny. Nie jak William. Albo nawet Malik. Było w nim coś takiego co kazało mi myśleć, że gdyby nie życie on byłby kimś zupełnie innym. Kimś wielkim kogo ludzie by podziwiali. Ale życie uniemożliwiło mu to. Że gdyby miał wybór nie sięgnąłby po broń. Po prostu nie był takim człowiekiem po kim spodziewałbyś się takiego trybu życia. Bones zauważył, że jestem bliska płaczu i natychmiast mnie do siebie przyciągnął.
                - Heeej, spokojnie, to mój problem. Nie musisz się martwić. Ja sobie nie poradze? Proszę Cię, to tylko zmiażdżenie kości  - dodał z ironią. Na to wstrząsnął mną szloch, a chłopak chyba zdał sobie sprawę z tego, że to co powiedział mi nie pomogło, bo zaczął szeptać uspokajające słówka do mojego ucha. - Przepraszam, wszystko będzie dobrze, przejdę ta nieszczęsną rehabilitacje i będę wielkim złym chłopcem o kulach z pistoletem w zębach. - Krótki śmiech wyrwał się z mojej piersi, a chłopak odsunął się ode mnie nieco i uśmiechnął się do mnie uspokajająco. - Poradzę sobie Kate, nie martw się tak bardzo o mnie.
                - Musze Ci coś powiedzieć Bones... - wydukałam. Musiałam to z siebie wyrzucić. Zanim ten chłopak uzna mnie za biednego aniołka, którym przecież nie jestem. Częściej skłaniam się do wersji Liama. Jestem wstrętną samolubną istotą. - Wtedy w podziemiach... Byłam tam z Williamem trafiliśmy do pomieszczenia gdzie reszta naszych zgromadziła wszystkich pozostałych członków Red Snow. I wtedy pojawiła się Snake... Ona... Ona współpracowała z nimi wszystkimi. Stała razem z O'Dokeyem za porwaniem i wcześniej uwięziła jego, Williama i mnie w celu i próbowała nas zabić... Kiedy staliśmy w tym pokoju postrzeliła Williama. W pierś. A przynajmniej tak mi się w pierwszej chwili wydawało, bo plama krwi rozlała się po jego klatce piersiowej. To była Snake. Chciała się za coś zemścić, nie wiem o co jej chodziło, bo to sprawa pomiędzy nią i Williamem. Ale ja... Byłam tak przerażona, że go zabila. Że zaraz zrobi to z resztą, z Horanem i tymi wszystkimi ludźmi, którzy przyjechali tam by nam pomoc. I ja... Podniosłam broń i... I strzeliłam. Boże Bones tak bardzo Cię przepraszam. - Wybuchłam płaczem i próbowałam się od niego odsunąć, ale chłopak mnie przytrzymał. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że jest zszokowany, a z jego oczu płyną łzy. Miał w oczach tyle bólu, że to było dla mnie wręcz nie do zniesienia i musiałam zamknąć powieki.
                - Wiedziałem, że coś się z nią dzieje - powiedział drżącym głosem. - Od dawna nie zachowywała się tak jak kiedyś. Miala sekrety. Nie mówiła mi wszystkiego tak jak kiedyś. Zawsze trzymała się z dala od tego świata. Była przez niego ukształtowana, ale nie zniżała się do jego poziomu. Gdybym tylko coś zauważył... Gdybym nie był zbyt zainteresowany sobą, żeby zauważyć co dzieje się z moją własną siostrą - urwał i wziął głęboki wdech próbując ze wszystkich sił powstrzymać łzy. Mimo wszystko jakimś cudem cały czas trzymał mnie w swoich ramionach. - Gdybym tylko poświęcał jej więcej uwagi...
                - Przepraszam, tak bardzo przepraszam... - łkałam.
                - Ćśś... Kate, to naprawdę bez różnicy kto to zrobił. Liczy się to, że nie powstrzymałem jej od zmian, które były złe. A Red Snow zdecydowanie byli źli. To najgorsze szuje w całej Irlandii. Jest mi tylko przykro, że to właśnie moja siostra zmusiła Cię do zrobienia czegoś co nie leży w Twojej naturze. Jesteś na to zbyt dobra. - Pogłaskał mnie po policzku. Oboje płakaliśmy i nawet się z tym nie kryliśmy. Wiedziałam, że Bones jest inny. Odsłonił się przede mną i nie krył swoich uczuć. Był wspaniały. Powinien wyrzucić mnie ze swojego życia. Zemścić się zrobić coś co zadałoby mi tyle bólu ile ja zadałam jemu. Ale on był ponad to, gdy chodziło o mnie. To niemożliwe, że był w stanie mi to wybaczyć.
                - Powinieneś mnie nienawidzić! To co zrobiłam jest okropne.... To Twoja siostra Bones - wyjąkałam.
                - Jestem przyzwyczajony do tego, że ludzi odchodzą z mojego życia. Ja i Snake wychowaliśmy się na ulicy. Nasi rodzice umarli i pozostawili po sobie długi, które zrujnowały naszą rodzinę. Nie pozostało nam nic. Mój brat Marcel umarł podczas jednej z cięższych zim. Życie nie jest łaskawe dla takich ludzi jak ja. To że teraz mam przyjaciół i jakiś cel w życiu jest dla mnie błogosławieństwem, na które nie zasługuje. To nie tak, ze mnie to nie boli. Całe życie chroniłem ją przed wszystkim co złe... Ale najwyraźniej niewystarczająco dobrze. Więc to nie Twoja wina tylko moja. Bo ja mogłem to wszystko powstrzymać.
                - Bones...
                - Właśnie, kiedyś pytałaś o nasze imiona. To przydomki z ulicy. Przyzwyczailiśmy się do nich i nigdy nie przestaliśmy używać. Poza tym, który szanujący się bad boy ma na imię Harry? - Uśmiechnął się słabo. Łzy przestały spływać po jego policzkach.
                - Masz na imię Harry? Ładnie. Dziwne, ale pasuje Ci. Bones jest troszkę przerażające - powiedziałam słabym głosem. - Podoba mi się.
                - Przepraszam, pan Styles za chwile ma zabieg. - Hannah uśmiechnęła się przepraszająco. Zaskoczenie pojawiło się na jej twarzy kiedy zauważyła nasze zaczerwienione od łez twarze.
                - Oczywiście, już wychodzę. - Hannah wyszła i zostawiła nas samych jeszcze na chwilę. Wstałam i chwyciłam Bonesa za rękę. Dotknęłam wargami jego czoła i złożyłam na nim delikatny pocałunek.
                - Jest mi przykro, że to Gemma do Ciebie celowała i musiałaś zrobić, ale jestem z Ciebie dumny, że byłaś na tyle silna, żeby bronić swoich przyjaciół.
                - To nie jest siła - mruknęłam
                - Łamanie własnych zasad i postępowanie wbrew sobie, żeby ochronić ludzi na których Ci zależy jest obroną i rzeczą właściwą. Nie mam prawa mieć Ci tego za złe. Wciąż jestes sobą. To nic nie zmieniło Kate. Wciąż jesteś dla mnie ważna.

_______________________________________________________

Od teraz jeśli ktoś jest zainteresowany swoją opinię o rozdziale/opowiadaniu możecie wyrazić na twitterze pod hashtagiem #LostFF :) Będzie mi bardzo miło jeśli to zrobicie i mam nadzieje, że podobał się Wam ten rozdział <3